Podsumowanie:D
Dawno, dawno temu trzy kite dziewczyny kochały tylko mnie,ale ta miłoś, była tylko z powodu mojej deski, niby taka zwykła jednak była tak jakos wyjatkowa, że pomimo swojej brzydoty,garbu, smrodu i... nagle kupiłem nowy bar i moje dziurawe tuby latawca klejone starannie przez wieki odeszły w zapomnienie, myśląc o tej poleglej, juz peknietej tubie, i zerwanej lince od baru pobiegłem po piwo myslac nieustannie o miala wielki biust, głowę wielkości pomarańczy i nogi, ah..jak fortepian Choppina i czarnobiałe klawisze z wypasionymi kornikami oraz dwoma dzikunami o ktorych nikt wiedzieć nie powinien. Wracając do deski- znaczy płaskiej dziewczyny, była bardziej powabna tylko gdzie te piersi swoje miala? Może na plecach??? Eeeeeeeeeeeeeee, były na łokciach teściowej szwagra dziadka. Decha też była zaprojektowana do prasowania skarpet od wewnątrz, mimo to jednak uzylem jej do wytarcia babcinej przełęczy która pokryta była nieco śliskim, zielonym, śmierdzącym glutem- pomyślał wychodzący z wody rider. Chwycił nieuchwytnego wtedy rosomaka i dał go Koniowi do zszycia.Koniu zarżał dziko, wypatroszył biednego rosomaka i usiadł z kosą, dratwą i lepikiem. Moja kochana panna pozostała w tym momencie pięknego uniesienia nad błękitnymi wodami zawsze wietrznej zatoki na skraju, której widać było wyraźne zagięcie czasoprzestrzeni bow'a łukiem podobne, które wessało go wprost do wymiaru..."CO WY PALICIE???"-spytał Galileo, ale odpowiedź jasna była- "Zioło palimy panie"- powiedział Petter zaciągając się dymem z parowozu i ksztusząc niezmiernie bo towar był dość lichej jakości zza wschodniej granicy. Czas do Amsterdamu! Zebrała się cała ekipa i ruszyla w trasę starym ogórkiem w kolorze zielonym. Gdy dotarli już na miejsce zadekowali się w Reggae-Coffeeshop, gdzie przy dźwiękach ukraińskich bałałajek, oraz bąbelków bonga, palili zużyty trapez. Nagle zerwał się wiatr i popaleńcy wszyscy pobiegli zciągać pranie bo na niebie widać było złowrogie, czarne, kłębiaste chmury które obwieszczały, że będzie lało i wyszła kupa, a obok niej stał Ruben i taaaaaaaaki kiteloop, że czacha dymi-jak ten film pt.:"Złoto dla Zuchawałych", gdzie jeden łysy zaczesał się na śmierć wyczesanym olschoolowym grzebieniem bez połowy zębów bo był "nawóz(dz)ie" Baba z wozu...? Jazda na fale! -powiedział pewien mistrz Zen od pięści z MTV, przyjaciel Ozzy'ego Osbourne'a i fan Iron'ów sfrustrowany brakiem śniegu poszedł do baru wypić zdrowie tych (Bar był zajebis*y!)co pokazali mu prawdziwy sport i gdzie raki zimują. W każdym bądź razie opowiadanie zrobiło się jak zwykle nudne i trochę kubistyczne, ale to nie ma znaczenia bo chcem iść spać i mieć sen o bez ludnej wyspie z gołymi laskami, z litego drewna i piersiastej kokoszce takiej szklanej jak flaszka dobrej wódki po której najczęściej mózg ulega pomarszczeniu. A nie odwrotnie? I wątroba też. No to jeszcze potem nie staje tylko sterczy bezustannie jak Hannomaga tłumik pierdział tak okropnie aż kita postawił i klocka również i bar połamał nie wspominając już o desce, która rozsypała się w drobny mak (bo to Nobile było), a wszystko to było winą konstruktora. Do dupy z tym calym opowiadaniem, blondynkami, brunetkami i kaczymi dupami i koniec kropka "." Wracamy do windsurfingu!