Kurde, ale się wkurzyłem, już kolejny raz poleciałem na pole poćwiczyć skakanie i fiasko. Kilka razy pływałem już z latawką, ale na razie wszystkie owe próby bardziej samobójcze, szczególne że na śródlądziu i pomiędzy krzakami, więc póki co wole "na sucho".
Najpierw 1,5h szukałem w okolicach wrocka jakiegoś pola żeby rosła po prostu trawa, a tu same szpile ściętego zboża, albo jakieś buraczane pola, albo orka... No nic, rozłożyłem się na jakiejś polnej drodze co prowadziła w półwietrze, dwa razy zwinąłem sznurki żeby przepuścić lokalny combayn i w ogóle stałem się w mig miejscową atrakcją, co w tych okolicznościach nie ułatwia sprawy.
Teraz z uwag primo: samemu to się można pochlasać z miejsca z tą plątaniną, ani tego jakoś rozciągnąć ani nic, jak zaczęła przypominać sieć pajęczą to metodzycznie sznurek po sznurku przyszło mi rozpetać, więć w sumie zrobiłem jakiś kilometr biegiem ~ 40x25m.
No i secundo: jak już wszystko leżało jako-tako gotowe do startu, to mimo żę prób już kilka było i mimo że wielokrotnie przerabiałem po kolei różne filmy instruktażowe, to za jasną cholrę latawka nie dała się ustawić ani odpowiednio do wiatru, anie przygnieść kamieniem, ani nic. Na koniec jak już mi zgrzało doszczętnie beret to nawet nie wiedziałem, w którą stronę ją ułożyć do startu, a w ogóle to jak sobie przypominam najlepiej się ustawiała czołem do wewnątrz okna wiatrowego, może i lepiej że nie wystartowała.
Także tego...