Chciałbym opisać moją "przygodę" jako przestrogę dla innych "początkujących"
Zdarzenie miało miejsce na Zatoce, latem 2014.
Uczestniczyłem w szkoleniu IKO 2 - pierwsze próby startu na desce. Wiatr dla ogarniętych zaczynał się (15-20 kt), dla mnie było już sporo (ok 5BF)
Po kolejnej próbie latawiec zrobił parę rotacji, linki skręciły się i prawdopodobnie zahaczyły o trapez - kite zaczął robić kiteloopy. Dodatkowo wiatr zamiast do brzegu , wiał równolegle - zaczęło się wleczone - najdłuższy boodydrag w moim życiu. Po kilku jazdach uznałem, że nie wyhamuję i zerwałem chickenloopa, ale linki były wciąż z przodu. Kotłowało mną okrutnie, w momentach kiedy latawiec opierał się o wodę, próbowałem się wyswobodzić, ciągnąłem za leecha- nie było szansy. Brak asekuracji, dookoła kitesurferzy, ale bez możliwości pomocy. Wleczone ok. 3 km, byłem już prawie utopiony, ale pojawił się brzeg i nadzieja. W ostatniej chwili z krzaków wyskoczył kajciarz, który biegnąc wzdłuż brzegu dopadł mnie i zerwał latawiec (pytanie-jak?). Jednocześnie pospieszył z pomocą drugi koleś, który był na desce. Tych dwóch gości uratowało mi życie i za to im dziękuję!!!
A jaka nauka? I system bezpieczeństwa, potem drugi - powinny zadziałać. Ale to jest tylko pokazane. Wierzcie mi - jeżeli coś się dzieje , a nie było wcześniej ćwiczeń - walka o przetrwanie. Z racji zawodu (wiele lat na morzu) miałem wiedzę o zachowaniu się w wodzie, ale tutaj byłem całkowicie zaskoczony. Wielokrotnie analizowałem sytuację i być może wystarczyłoby ściągnąć linki sterujące latawca, aby stracił moc - tego też trzeba nauczyć szkolących się!