List Stokrotki - LEKTURA OBOWIĄZKOWA!!!!

Wszystko o bezpieczeństwie - dział prowadzony przez BraCuru
stokrotka
Posty: 11
Rejestracja: 20 lip 2007, 20:05
Lokalizacja: Warszawa
 
Post20 lip 2007, 20:28

Tak bardzo nie chciałeś, abym pisała do Ciebie listy. Mówiłeś, „żyjemy, jesteśmy teraz, mówmy do siebie”. Nie pisałam więc. To pierwszy i ostatni list jaki piszę do Ciebie.

...Śpię. Zrobiłeś mi dwie kanapki, zdążyłam zjeść jedną i znów zasnęłam...Słyszę tylko, że zaraz wyładuje mi się telefon i lekko owieram oczy...widzę, że dzwoni Twoja Mama...już się cieszyłam, bo miałam dla niej wspaniałą wiadomość, którą mieliśmy trzymać w tajemnicy jeszcze przez jakiś czas. Odbieram telefon i słyszę słowa niezrozumiałe, że jesteś w karetce i mam do Ciebie szybko jechać. Wstałam na baczność.

Ubrałam dwie rzeczy na siebie i pobiegłam do sąsiadów prosząc ich, aby mnie zawieźli do Ciebie nad Zalew Zegrzyński. Jechałam z Robertem chyba z 130 na godzinę i mówiłam, żeby zwolnił, bo może jest wszystko w porządku, mimo że serce waliło mi jak ptak obijający skrzydła o klatkę. Dojeżdżamy, jestem otoczona ludźmi i policją, ale szukam Ciebie. Mówią mi, że leżysz w karetce, zdążyłam Cię jeszcze zobaczyć przed drogą do szpitala. Otwieram z trudem drzwi karetki, mówię lekarzom, że jestem Twoją żoną. Pytam się Ciebie co się stało, ale nie odpowiadasz, tylko wymachujesz rękoma delikatnie już z wkłutymi węflonami i mówisz do lekarek, żeby poprawiły Ci nogi, żeby wyprostowały. Ale ja patrzę i widzę, że masz je przecież prosto. Jestem w szoku, włączają sygnał i natychmiast każą mi wysiadać z karetki. Nie wiem co robić, słucham co do mnie mówią i po chwili wysiadam. Odjeżdżasz sam. Z ludźmi, których nie znasz. Policja ne daje mi spokoju, mówią że mam im dać kite’a, którego uwielbiasz, który jest dla Ciebie ważny, że mam coś podpisywać. Muszą zrobić jakieś zdjęcia i przygotować dokumentację ze zdarzenia. Mówię im, żeby mi dali spokój, że Ty już jedziesz a ja nie mam czasu. Zostawiłam wszystko Twoim kolegom, z którymi pływałeś. I szybko pojechałam za Tobą.

Na miejscu dowiedziałam się tylko, że to było podczas pływania, że byłeś blisko brzegu, zakręcałeś kitem i wtedy strasznie mocno Cię pociągnęło, jakieś 10-15 metrów leciałeś z kitem prosto na betonowe donice, które były wmurowane niedaleko brzegu. Z oświadczenia prokuratury wynikało, że leciałeś z bardzo dużą prędkością, podpięty do kite’a, nie było szans wyprowadzenia go, mimo że to potrafiłeś. Siła natury była cwańsza, szybsza, nieograniczona. To ona zdecydowała co się stało. To nie była Twoja wina. Tego dnia, w naszym ogrodzie wiatr złamał niewielkie drzewo, odpadła cała korona. To był zbyt silny wiatr na pływanie, a może nie to miejsce. Nie wiem.

Z sąsiadami dojechaliśmy do szpitala praskiego, bo taką wiadomość przekazała nam karetka. Wbiegam do szpitala, mówią mi, że jesteś w nim. Biegam po korytarzach, pokojach, widzę ludzi opatrywanych i tłumy na korytarzach. Nigdzie Cię nie ma. Już wykrzykuję na korytarzu czy ktoś widział Cię w piance windsurfingowej i jedna kobieta odpowiada, że tak. Przekazała mi informację, że pojechałeś na Solec, że krwawiłeś i już byłeś bez pianki na sobie... Biegnę w amoku, sąsiadka Ula wraca na informację potwierdzić tę wiadomość. Ale informacja szpitalna nic nie wie, mówią żebyśmy sobie dzwonili na numer pogotowia. Jedziemy na Solec, w między czasie dzwoniąc z pytaniem gdzie Cię zabrano. Nikt nic nie wie. Jadę tak jak podpowiada mi intuicja. Solec. Na Solcu Cię poznałam, tak bardzo blisko kiedyś moje serce zaczęło bić dla Ciebie a Twoje dla mnie. Właśnie na Solcu. Na Solcu, do tego samego szpitala też mnie kilka razy odprowadzałeś, martwiłeś się o mnie. Wpadam do środka, widzę policję, która siedzi i czeka na próbkę krwi. Twoją próbkę. Pytam się ich znów, czy nie widzieli kogoś w piance. Mówili, że jechali cały czas za Tobą z Zalewu, by pobrać próbkę czy nie byłeś pod wpływem alkoholu.

Czy policja nie mogła mnie poinformować gdzie Cię wiozą? Skoro jechali od Zalewu z Tobą a ze mną rozmawiali na miejscu wypadku. Zastanawiam się skąd ten chaos informacyjny? Oczywiście, że nie byłeś pod wpływem alkoholu, zjadłeś rano śniadanie i śpieszyłeś się, bo wiało. W samochodzie była jeszcze coca cola i trzy snickersy, których nie zdążyłeś zjeść. Ale wiedziałam, że już jestem blisko z Tobą, to było najważniejsze.

Nagle wyjeżdżają z Tobą z rentgena i wiozą do innej sali. Biegnę by być blisko Ciebie, delikatne dotykam Cię ale mówisz, żebym Cię nie dotykała. Cichutko mówię blisko Twojej twarzy, że Cię kocham i nagle znikasz za drzwiami sali. Zbiegają się lekarze. Nikt nic mi nie mówi. Padam na kolana przy ścianie, obok mnie toczy się radość życia. Siedzi kobieta w ciąży i czeka, aż ją zabiorą na porodówkę. Płaczę i ktoś szepcze, że to nie jest zbyt miłe miejsce. Ale jestem chyba pierwszy raz w życiu zupełnie sama. Boję się. Za chwilę znów Cię gdzieś wywożą...nie wiem gdzie ale biegnę tam. Obok jest chirurg i pytam się co się stało, w jakim jesteś stanie. Mówi, że nie jest dobrze i że nie może rozmawiać ze mną i odbiega.

Dzwonię do swojej Mamy, prosi mnie żebym szła i była przy Tobie. Biegnę więc na Oddział Intensywnej Terapii, proszę aby mnie do Ciebie wpuścili. Akurat są godziny odwiedzin. Ubiera mnie Pani doktor, w zielony szpitalny fatruch. Przekazuje mi informacje, że jesteś w ciężkim stanie, że masz kilka złamań miednicy, że leczenie będzie długotrwałe. Pytam się czy pół roku, bo przecież Twój przyjaciel Marcin miał złamaną miednicę po snowboardzie i leżał pół roku i wyzdrowiał. Pani doktor odpowiada, że rok albo dłużej. Że Twój stan może zakończyć się zgonem. I tak musiałam wejść do Ciebie.

Sala była niewielka duże okna, ale przysłonięte, tak że światło nie raziło. Leżałeś pod kropłówką, miałeś przetaczaną już krew i osocze, wstrzykiwano Ci lekarstwa przeciw tężcowe czy coś takiego, żeby nie doszło do jakiś zakażeń czy powikłań. Dostałeś juz wcześniej środki przeciwbólowe ale prosiłeś o więcej, więc dodawano relanium i dodatkowe znieczulenia. Trzymam Cię za ręcę, całuję po nich. Całuję Cię po twarzy, ustach, przytulam policzek do policzka. Mówię, że będzie wszystko dobrze i utwierdzasz mnie w tym. Pytam się czy pamietasz, że jestem w ciąży. Mówisz „tak, przepraszam, nie chciałem, kocham Cię”. Nie otwierasz już oczu. Wtedy wiem, że mogę uronić łzę, bo jej nie widzisz.

Prosisz, żebym masowała Ci stopy, bo mrowią Cię, że tracisz czucie. Masuję paluszki, całe stopy, ale mówisz, że słabo czujesz, więc wzmacniam ucisk dłoni na Twoim ciele, utwierdzam Cię, że masz cieplutkie stopy i że wszystko jest w porządku. Ciągniesz się za ręce. Bięgne do nich, abyś nie powyrywał ich ze stawów, proszę żebyś nie robił sobie krzywdy, uciskasz moje dłonie tak mocno, że pęka kostka. Myslałam, że Twoja, błagam Cię o wyciszenie, że robisz sobie krzywdę, że juz dostałeś znieczulenie.

Prosisz mnie o odwócenie Cię na bok, wręcz krzyczysz „Aśka odwróć mnie!”, zaczynam Cię odkręcać, ale mówisz „proszę bardziej. Zupełnie na bok”. Ale lekarka podchodzi i zakazuje, mówi że to może się źle skończyć. Tłumaczę Ci, bo nikt Cię nie poinformował, że masz złamaną miednicę choć jeszcze nie wiedziałam, że masz złamanie prawej kości łonowej, lewej kości kulszowej, złamanie panewki lewego stawu biodrowego, stłuczenie prawego stawu krzyżowo-biodrowego, ranę tłuczoną okolicy krzyżowej, z której wydobywała się krew oraz wstrząs urazowy. O tym dowiedziałam się na drugi dzień. Ale wiedziałam, że to szok i może minie a to wytrzymasz, że więcej szkody narobię Cię obracając.

Kiedy przetaczano Ci krew robiły Ci się plamy na skórze, jakbyś był cały poobijany, ale lekarki mi tłumaczyły, że to może od uderzenia dopiero takie sprawy wychodzą. Ale po chwili, gdy Cię całowałam zniknęło. Potem okazało się, że to trudny proces wiązania się krwi z osoczem. To bardzo niebezpieczne. Utraciłeś tak wiele krwi jadąc z Zalewu do Warszawy, z szpitala praskiego na Solec.

Miałeś blade usta jak, kiedyś gdy pływałeś w bardzo zimnych warunkach na Zatoce. Ale były teraz jeszcze bledsze. Prosiłeś o wodę, nie mogłeś pić, bo przy ewentualnych urazach wewnętrznych jest to niebezpieczne, więc mogłam Ci podawać tylko gazikiem ze szklanki. Ściskałeś gazik mocno zębami, jakbyś chciał wyssać do ostatniej kropli wody i prosiłeś o więcej. Domyślałam się, że to efekt tych środków przeciwbólowych, że one wyszuszyły Cię i masz pragnienie. Więc podawałam Ci tyle ile chciałeś.

Potem traciłeś już kontakt ze mną. Chyba zasypiałeś. Byłeś przy mnie spokojniejszy. Powiedziałam Ci, że jutro przyjdę i będziemy się śmiali z tego co się stało. Uśmiechnąłeś się do mnie po raz ostatni tego dnia. Ostatni raz w moim życiu.

Przyjechała Twoja Mama i Tata. Mieli już dosłownie 15 minut bo kończyły się wizyty na Intensywnej Terapii. Musieliśmy już wracać do domu. Nie mogliśmy stać w szpitalu całą noc, bo by nas nie wpuścili. A na korytarzu były krzesła, na których gdy się usiadło to się z nich zjeżdżało na ziemię. Przeczekanie całej nocy pod salą było nierealne. Chyba, żebym leżała na ziemi, ale wynieśliby nas stamtąd siłą.

Byliśmy wszyscy wyczerpani emocjonalnie i chcieliśmy mieć dla Ciebie więcej sił na jutro. W domu nie mogliśmy spać. To było leżenie z zamkniętymi oczami. O czwartej nad ranem obie z Twoją Mamą usiadłyśmy na łóżku, jak na baczność, ale znów uspokajałyśmy się, że i tak nic nie zrobimy bo tam nie odbierają telefonów, dopiero o 9 rano możemy dzwonić.

Z Twoim Tatą pojechałam nad Zalew odebrać samochód, którym pojechałeś do Rynii, a który został tam na noc. Na miejscu w Rynii rozglądałam się za donicami i szukałam ich na plaży. A tu nagle wyłania mi się ciąg muru betonowego z kwiatami wzdłuż całej plaży i nie dowierzałam. Po co ktoś to tam zaprojektował? Czy nie mogło tam być krzaków? Ale kto mógł domyślać się, że ktoś będzie tu uprawiał taki sport, skoro policja nawet w raporcie napisała (mimo kite’a, który fotografowali), że spadłeś z lotu paralotni.

To naprawdę niszowy sport. Bo przecież zawsze starałeś się robić coś, by cię zauważono. Żeby tyle osób Cię podziwiało i widziało jakim jesteś walecznym lwem. A przecież Twoje zalety to odwaga i pewność siebie. W szpitalu nie uroniłeś ani jednej łzy. Upewniałeś mnie, że wyzdrowiejesz, choć dziś nie jestem do końca pewna czy mnie tylko uspokajałeś, a czułeś że jest bardzo źle, bo jeszcze wypowiedziałeś słowa „już nigdy tego nie dotknę, obiecuję”.

Wracałam naszym samochodem z Zalewu do domu, by go odstawić, jadąc modliłam się i cały czas przecierałam oczy nie widząc dokładnie jak jadę, za mną jechał Twój Ojciec. Powoli.

Gdy wróciłam do domu, Twoja Mama przekazała mi informację, że wprowadzili Cię w stan śpiączki nad ranem. Że Twoje nerki zaczęły źle pracować i miałeś problemy z oddychaniem. Padłam na podłogę i wyłam z rozpaczy, że tego dnia już z Tobą nie porozmawiam, a przecież Ci obiecałam. Natychmiast wyruszyliśmy do szpitala.

Gdy dojechaliśmy, przyjechał sprzęt z usg, do zbadania Twojej jamy brzusznej, czy nie ma w niej krwi. Po usg, okazało się że masz krew z rany tłuczonej z pleców, ale może jeszcze z innego pęknięcia. Dokładnie już nas nie informowano. Były trudne warunki badania, nie mogli Tobą obracać.

Z karty informacyjnej leczenia szpitalnego wynika, że doznałeś urazu wielonarządowego, dotyczącego urazu wielomiejscowego miednicy. W konsekwencji urazu rozwinął się zespół wstrząsu urazowgo z dominującą niewydolnością nerek. W OIT podjęto wielostronne działania terapeutyczno-diagnostyczne, przede wszystkim resuscytację płynową z masywnym toczeniem krwi, nie uzyskując zadowalającego efektu. 8-07-2007 w godzinach porannych z powodu pogarszającej się wydolności oddechowej zaintubowano Cię i wdrożono respiratoroterapię. Od godzin wczesnoporannych konieczność podaży amin katecholowych celem utrzymania ciśnienia tętniczego krwi. Po stwierdzeniu w USG jamy brzusznej obecność krwi w jamie otrzewnej, podjęto decyzję o wykonaniu laparotomii zwiadowczej. W trakcie zabiegu operacyjnego zatrzymało się krążenie w mechaniźmie asystolii. Półgodzinne czynności resuscytacyjne były bez efektu. O godzinie 13 stwierdzono zgon.

Jeszcze w piątek mówiłeś, że wrócisz z kite’a o godzinie 13, i już będziesz ze mną. W czwartek z mojego testu ciążowego dowiedziałeś się, że jestem w ciąży i cieszyłeś się tylko jeden dzień.

Podczas Twojej operacji na Solcu, Pani doktor zabrała mnie na usg, by potwierdzić z testu moją ciążę. Przed godziną 13 dowiedziałam się, że mam w sobie 6 tygodniowe dziecko i płakałam. Tego samego dnia odszedłeś, i tego samego dnia dowiedziałam się, że Twoja cząstka jest we mnie. Zostałam upewniona, że test był prawdą. Wróciłeś więc do mnie o 13 i już będziesz ze mną.

Dwa tygodnie przed śmiercią kupiłeś mi książkę „Gdziekolwiek jesteś BĄDŹ”. (Jon Kabat-Zinn). Czytam ją. Będę już wiedzieć, że tylko ten dzień świta, którego jesteśmy świadomi. Że kiedy mojego umysłu nie przesłaniają rzeczy zbędne, jest to najlepszy czas w moim życiu. Że Bóg jest oddechem w oddechu. Będę dostrzegać jak rozkwita obecna chwila, że kiedy wstanę rano, wyjdę i będę patrzeć wrażliwie, uważnie i przytomnie.

Będę miała cierpliwość by muł opadł a woda stała się klarowna, będę trwała nieporuszona, aż właściwe działanie zrodzi się samo z siebie. Będę odnawiać siebie całkowicie każdego dnia, robić to wciąż i wciąż, i wciąż, bez końca. Wiem, że mówisz mi „to, co za nami co przed nami to błahe sprawy w porównaniu z tym, co jest w nas”. Ale tak ciężko to zrozumieć.

Kochany będę dla Ciebie i naszego dziecka wielką, silną, niewzruszoną siłami natury górą, będę silna taką jaką wdziałeś mnie i cieszyłeś się taką mną. Będę dla Ciebie ucieleśnieniem tego samego niezachwianego spokoju i zakorzenienia w obliczu wszystkiego, co zmienia się w naszym życiu w ciągu sekund, godzin i lat.

Wiem, że żyjesz. To my ciągle umieramy.
Wiem, że się spotkamy, że to będzie najpiękniejsze spotkanie, którego jezcze nie doświadczyłam mój aniele.

PS. Każdy wiatr będzie poruszał moje myśli, ale również wzmacniał mnie. Bo kochałeś ten wiatr. Poprzez niego będziesz się mną opiekował.

Dziękuję, że wskazałeś mi książkę w Twojej ulubionej księgarni niedaleko Solca: „Żona podróżnika w czasie” Audrey Niffenegger, „O dziewczynie, która poślubiła lwa” Alexander McCall Smith i „Historię Miłości” Nicole Krauss, którą ofiarowałam Twojej Mamie. A kiedy jej dawałam okazało się, że ma dla mnie tę samą.

Na zawsze Twoja . Borsuczka.

Awatar użytkownika
BraCuru
Posty: 5967
Rejestracja: 13 mar 2006, 20:56
Deska: BraCuru Hover, SABfoil
Latawiec: Flysurfer Sonics
Postawił piwka: 185 razy
Dostał piwko: 374 razy
Kontaktowanie:
 
Post25 lip 2010, 23:04

Szczegóły i komentarze:

viewtopic.php?f=22&t=31446


Wróć do „Bezpieczeństwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości

cron