Sytuacja z Rewy. Na cyplu panuje niepisana zasada, że jak już szkółka musi prowadzić szkolenie na wywiewce to robi to dalej niż początek cypla (ot choćby dlatego, że za krzakami nie wieje). Wczoraj sytuacja:
- instruktor na brzegu
- dwóch kursantów na oko (10-12 lat) w kamizelkach asekuracyjnych
- na wodzie w miejscu wybranym na szkolenie około 10 osób pływa
- wiatr WNW około 20 węzłów, czyli kursantów wywiewa
- wysoki stan wody, więc dzieci dna na pewno nie sięgały
- szkolenie odbywało się tak, że dziecko same wchodziło do wody, próbowało wystartować z deską
- po kilku próbach za każdym razem kończyło za krzakami i nie umiało podnieść latawca (zwykle od startu z brzegu zajmowało to ze 2 minuty)
- instruktor daje znak, żeby się wypiąć
- kursant wraca wpław pod wiatr z latawcem na leashu ciągnącym w morze
- zajmuje mu to sporo czasu, więc instruktor wysyła drugiego kursanta (przypominam dziecko) do wody, aby popłynęło wpław (około 10 osób na wodzie cały czas tam pływających) po drugiego kursanta i mu pomogło
- po powrocie do brzegu zmiana kursantów i powtórka
Przez godzinkę, co tam pływałem cały czas taka sama "metoda" szkolenia.
Dodam, że jak schodziłem do wody to już widziałem niezły karambol z latawcem z tej szkółki (3-4 latawce splątane), ale nie widziałem jak do niego doszło.