Przenoszę relację z lutego 2010. Może komuś się przyda.
Cape Town i okolice to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie zaliczyliśmy urlopując się po świecie.
Chyba każdy polubi to miejsce, bo nadaje się dla leni spragnionych chilloutu, aktywnych chętnych spróbowania wszystkiego, kochających faunę i florę, itd.
Trafiliśmy chyba najgorzej jeśli chodzi o warunki wiatrowe.
Dowodem tego niech będzie fakt, że w Langebaan odwolano po raz pierwszy od 23 lat największy race świata (spodziewali się 400 kajtów w powietrzu ) Impreza była przekładana bodajże 3 razy i nic
Mimo tego już wiem jak zrobić, aby codziennie pływać przy 20kt - trzeba sporo się najeździć i dobrze rozumieć lokalną metereologię i spoty.
Windguru doprowadzało nas do szewskiej pasji mimo zapewnień lokalesów ze to najbardziej wiarygodne źródło prognoz.
Następnym razem będziemy mądrzejsi i nie damy się tak wykołować przez Cape Doctora
Błądząc w poszukiwaniu wiatru zaliczyliśmy za to cudowne okolice i przeżyliśmy wiele ciekawych przygód włacznie z szarżą słonia i nosorożca
Poniżej zdjęcia wcale niekajtsurfingowe i mam nadzieję, że zachęcą was do przemyślenia urlopowych planów
Jedyne zdjęcie KS pokazuje scenerię w jakiej sie pływa. Wiatru na megaloopy mielismy tylko 30 min i to po zachodzie zdjecia, wiec tutaj tylko taka pedaliada:
Cape Town z Lion's Head:
i z Table Mountain:
Kurs skałkowy na Stołowej a w tle Lion's Head:
skąd paraglajdzierze startują nad luksusową dzielnicę Clifton. Pas startowy był chyba bardziej busy niż na Heathrow
Zawody ścigaczy w przyboju - kocioł był niezły mimo malutkiego przyboju:
12 Apostołów i wypasione plaże:
Downtown (raczej nie zachwyca architukturą z lat 80-tych)
Za to Long Street i wiktorainskie knajpki zachwycały atmosferą, dobrym piwkiem i jedzenkiem (mięso strusia było moim ulubionym - zero cholesterolu )
Jedyne co mi sie nie podobało to wszechobecne tabliczki No-Liability. Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Przykład wejścia do restaruracji:
Hout Bay:
Odległości z Przylądka Dobrej Nadzieji:
Arena nadchodzących mistrzostw kopaczy:
i arena surfigowo-kajtowa Big&Small Bay:
Trafił nam sie wypas apartament na samych skałach Blouberga:
Apartamencik w środku wyglądał mniej więcej tak:
a widok z niego mieliśmy taki:
tuż obok nas była luks knajpa popularna wśród nowożeńców
Plaże Cape Town i okolic to cmentarzysko statków (notowanych 625 wraków). To najświeższa ofiara:
Jaszczurki uwielbiały pozowanie i czasami towarzyszyły w wycieczkach trekkingowych po górach:
Słonie natomiast nie za bardzo przepadały za turystami.
Szarża tego zwierzaka mogła skończyć się dramatycznie, bo silnik odpalił w ostatnim momencie. Pare dni po naszej wizycie w prywatnym parku zdarzł się wypadek, kiedy słoń wywrócił ten bojowy pojazd
Nosorożec autentycznie zaliczył czołówkę z naszym zderzakiem - nie wiem jakby sie to skończyło gdyby nie przeraźliwy wrzask kobiecych gardeł
Po gorącym safari (37C w cieniu!) chłodziliśmy sie w spraju zimnego Atlantyku.
PS. Najczęsciej używaliśmy zimowych pianek. Po 2 dniach w letniej najzwyklej się rozchorowałem, choć to sprawa indywidualna. Widziałem gości jeżdzących w samym body przez cały dzień.
Najbezpieczniejszy seks odbywał się na plaży
PS.
Lokalne piękności może i były ładne ale ich dupska zbyt szybko upodobniały sie szerokością do Table Mountain
Warunki wiatrowe spowodowoały, że Junior rzucił KS i zabrał się za coś normalnego:
A w Langebaan nudy panie:
Jedyną rozrywką był hot spot Wi-Fi
[/quote]