Ehlo.
Jako kilkuletni skrytoczytacz postanowiłem wyjść z ukrycia
Decyzję pomogła podjąć zastana dzisiaj temperatura 0 st.C. za oknem...
Sezon dla mnie się skończył, a na ciepłe się nie wybieramy, tak więc pomyślałem sobie, aby dla ogrzania atmosfery przedstawić na forum "zapiski z dziennika pokładowego". Może się komuś spodoba. Jeśli tak, to dajcie znać, spiszę pozostałe dni.
No to do dzieła.
Co roku latem spędzamy tydzień z Jacą i Małą-A na kajtach na Półwyspie Helskim.
W tym roku pomyślałem, że może by tak dotrzeć do naszych ulubionych miejscówek…. od strony wody?!
Dzwonię do Jacy - “Słuchaj - w tym roku nocujemy na jachcie. Płyniemy?”.
Jaca coś tam pomruczał, postękał, zadał kilka pytań pomocniczych, i po namyśle, być może nawet głębokim, odpowiedział: “Płyniemy!”
Skoro Jaca tak mówi, to płyniemy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miejsce akcji: Półwysep Helski
Czas akcji: sierpień
Osoby:
Mała-A
Megi
Jaca
Gązo, czyli piszący te słowa.
w pozostałych rolach:
Agnieszka
Gruby
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
SOBOTA.
Spakowaliśmy się z Megi już w piątek i przed 09.oo rano w sobotę postanawiamy wyruszyć w stronę Półwyspu, aby zdążyć dojechać na miejsce między godziną 15.oo, a 17.oo., na którą umówiony został odbiór naszego jachtu. Jaca z Małą-A mają trochę dalej do celu i po rozmowie telefonicznej wynika, że już jadą. No to ruszamy i my.
Umówiliśmy się koło McDonalds w Pucku. Niby jest sobota i środek lata, a okazuje się, że na A1 jest pusto, trasa mija nam zaskakująco błyskawicznie i na miejscu jesteśmy już przed trzynastą. Jaca z Małą-A też już są, więc po małej konsumpcji w MD udajemy się do pobliskiego marketu, aby uzupełnić podstawowe zapasy żywnościowe na nadchodzący tydzień. Kupujemy w zasadzie tylko drobnicę spożywczą, gdyż w bagażnikach zostało niewiele wolnego miejsca, a dodatkowo wielkogabaryty, czyli ze 20 litrów mineralki, kilka litrów soków w kartonach, jakąś “skromną” ilość sześciopaków, zamówiliśmy już wcześniej i mają na nas czekać na jachcie.
W marinie meldujemy się grubo przed piętnastą, więc szwędamy się jeszcze po okolicy, jak się okazuje trochę niepotrzebnie, bo hausbot już na nas czeka. Z daleka z dziewczynami obserwujemy nasz nowy, mobilny dom, z doczepionymi czterema rowerami na rufie. Jaca, jako Kapitano z patentem odbiera łódkę i już po chwili pakujemy się z manelami do środka. A w środku zacnie!
Dwie kabiny, salon z kuchnią, kuchenką gazową, lodówka, radio, tv, pościel, oddzielna łazienka, a wszystko pachnie nowością. My z Megi rezerwujemy sobie kabinę z przodu. Jaca co prawda mówi, że w “dziobowej” na fali jest bardziej skacząco, ale cóż - w razie czego po prostu sobie z Megi “poskaczemy”
Cały nasz sprzęt ładujemy na łódź, napoje chłodzące i świeży prowiant idzie do lodóweczki, w schowku na rufie przeliczamy zapas zgrzewek napoju, który na nas czekał, zamykamy samochody i…
...i Mała-A nagle nam oznajmia, że jeden samochód na miejscu na pewno nam się przyda i że my mamy płynąć, a ona dojedzie samochodem. No cóż, nie wypada sprzeczać się z Panią Kapitanową i umawiamy się z nią przy molo w Chałupach. Po chwili oddajemy cumy, chusteczkami czule machamy na pożegnanie i już po chwili, niestety tylko w trójkę obieramy kurs na Chałupy. Jest ciepło, wieje delikatny zachód, fali praktycznie brak, sięgam do lodóweczki po dwa piwka (dla Jacy - naszego Kapitano oczywiście bezalkoholowe), silnik mruczy na pół gwizdka, a na pokładzie moja Megi topless robi się na brąz. Jednym słowem rozkoszujemy się zastanymi, pięknymi okolicznościami przyrody.
Po około godzinie płynięcia, kiedy w zasięgu wzroku mamy już molo w Chałupach, kontrolnie dzwonię do Małej-A, a ta mi mówi, że stoi gdzieś w korku jeszcze przed rondem we Władku…
Skaranie...
Jaca w międzyczasie sprawdza prognozę pogody, wg której ma zacząć wiać dopiero jutro koło południa - zapada więc decyzja, że po zacumowaniu nigdzie się już nie ruszamy i zostajemy na noc przy pomoście w Chałupach.
Po pewnym czasie do Chałup dojeżdża też i Mała-A, ale dzwoni, że nie ma gdzie zaparkować. I po co ci babo był ten samochód?
W końcu zwolniło się jedno miejsce na parkingu przy peronie i już wszyscy w czwórkę udajemy się “na miasto”, by ostatecznie, późnym wieczorem, po dniu pełnym wrażeń udać się na spoczynek do naszego zacumowanego przy pomoście domu. Tego dnia nawet nie wypakowaliśmy sprzętu. Ale jutro ma wiać!
CDN...