co ma wspolego leash (smycz) i psy...? :)
: 18 lut 2006, 22:50
wstaje rano a tu z nienacka Wieje… hmmm to na kajta na haldy, ekipa miala mega kaca po piatku wiec pojechalem sam. No i jak się rozkladamem w piekym sloneczku przylecialy z nikad trzy wielkie psy wielkie takie na maxa i zaczely szczekac potem jeden na mne skoczyl ale cale szczescie były w kagancach ale i tak konfrontacja z takim wielkim bydlakiem nie nalezala do najprzyjemniejszych. Pozniej zasrane obszczymury zaczely mi najpierw obwachiwac kajta potem jeden z nich zaczal go wpierdalac! Tego było już za wiele wyskoczylem na niego a on na mnie gdy byłem przez niego obszczekieany reszta zaczela mi lac na kajta plecak i narty kurewaaa. W kocu wpadlem na pomysl żeby chodzic wokół sprzetu a one glupie za mna wiec przestaly się latawcem interesowac cale szczescie plan wypalil. Po ktoryms kolku z rzedu zaczelo im się niudzic i sobie spokojnie siadly badajac co dalej zrobie, a ze byłem na tyle zdeterminiwany ze nie dopuszczalem do siebie mysli ze jakies glupie psy mogly by mi pokrzyzowac misterny plan wiec wyciaganlem duzo nie myslac pompke… za pierwszymi ruchami tak sie wsciekly ze cala akcja od poczatku…. Pozniej czekekalem i one czekaly, ja czekalem az one się wreszcie wyniosa a one az ja przestane czkac i klops zawias…. Przynajmniej sloce było. Po jakiem czasie zjawil się kolo w kamizelce ochrona i te durnie polszly za nim. Dziwne było ze gosc nawet slowewm się nie odezwal… ale…. Stanal siobie sto metrow dalej i badal co ja kombinuje (radosna gromadka razem z nim wylegowala się na sloncu) a ja jak by nigdy nic napapowalem co trza rozplatalem przypialem, start…. W tym momencie moi ulubiency w masaktycznym szczekanirm puscili się w moja strone… a mnie tak ciagnalo ze musialem usiasc… i tak slyszac nadciagajaca katastrofe doszlo do mnie ze moja glowa jest na wysokosci ich spienionych ryjow… LISZZzzzz!!!