30-31 Grudzień 2006, kilka dni po kupieniu Frenzy 10m. Kilka dni wcześniej, nieopodal Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, widziałem narciarza z latawcem (okazało się, że to był Sander). Pod koniec roku śniegu nie było a latawiec kisił się w plecaku. Wyczekałem wietrznego dnia. Później okazało się, że to był jeden z nabardziej wietrznych dni roku 2006.. Rozpakowałem z kumplem latawiec.. rozłożyliśmy... Wcześniej drogą polną przejeżdżał rolnik i prosił, żeby latawcem bawić się w określonym miejscu (taka łączka) i nie wlatywać na jego pole. Powiedziałem, że OK, ale jednocześnie zaśmiałem się - przecież nie chciałem latać...
Moja wiedza opierała się na filmie instrukcji video producenta latawca. W pewnym momencie kite uniósł się w górę a ja poczułem, że zaczynam iść... później już biegłem... po paru sekundach nie czułem podłoża. Nie miałem leasha (nie wiedziałem, co to), a będąc w szoku nie przypomniałem sobie o chicken loopie... Z tego, co mówił kolega, ciągło mnie mniej więcej 2-3 metry równolegle nad ziemią przez kilka metrów (Przeleciałem sobie drogę polną i skończyłem na polu tego rolnika). Nie miałem donkey dicka... Dzięki temu udało mi się jakoś odpiąć bar od haka i latawiec sobie poleciał, a ja opadłem na ziemię (na plecy). Kite leżał ze 100-200 metrów ode mnie. Kumpel go złapał a ja próbowałem dojść do siebie. Na miejscu mojego lądowania było pełno kamieni, także Sylwestra miałem z głowy.
Morał: samemu już się nie biorę za sporty tego typu.. tylko i wyłącznie kurs.
Jeszcze jedno (może nie na temat, ale ważny z ważnym przesłaniem

) Niedawno miałem wypadek, ale na snowboardzie. Snowpark Cerny Dul, piękne słoneczko, brak gogli, kask i ochraniacze na swoim miejscu, skocznia, rotacja. Zatrzymało mnie będąc tyłem do lądowania (mogłem dokręcić, ale chyba jeszcze bardzo bym ucierpiał), decha była wyżej od mojej głowy. Wylądowałem na kask i przetarłem sobie polik. Wstałem i czułem się ok, ale nagle krew zaczęła mi wpływać do oka... Okazało się, że przetarłem powiekę... Efekt: 3 szwy na tej wrażliwej części ciała.
Morał nr 2: jeździć w goglach
