slawek pisze:Malarze holenderscy malowali ludzi starych i pokurczonych. Nie ukrywali brzydoty swoich modeli, ale pokazywali ich piękno, bo mieli dystans do swego tworzywa. W naszej piramidzie jesteśmy zarazem tworzywem i twórcami. Otóż gdyby ktoś był niedoskonały fizycznie nie wiedziałby gdzie kończy się i gdzie zaczyna się jego brzydota. I nie sposób żeby miał właściwy dystans do samego siebie. To jest powód, dla którego sądzę, że osobiście, nie mogę już dłużej brać udziału w tej gimnastyce. Nie umiem znaleźć dystansu. ... Nie mogę być równocześnie twórcą i tworzywem. Mam chyba prawo wyboru.
Gdy rozpoznajemy rodzaj (genus) jakiejś rzeczy, to istnieje przyporządkowany mu gatunek (species); jeśli tak
nie jest, twierdzenie okazuje się błędne. Oto mówią, iż dusza podobno znajduje się w ruchu; a zatem trzeba
mówić o jakimś określonym gatunku tego ruchu jak lot, chód, wyrastanie, zanikanie itd. Gdy tego brak,
wówczas dusza nie pozostaje w ruchu. Zatem gdy coś nie jest przypisane do konkretnego gatunku, to również
nie należy do konkretnego rodzaju. Tę zależność Arystoteles określa mianem „topos". „Topos" służy tak do postawienia
argumentu jak i do jego przewalczenia. I na odwrót: gdy coś nie ma rodzaju, nie ma też gatunku.
Powiadają, że ktoś tam mówił o kimś, że wyrażał się źle o kimś innym, ale wystarczy udowodnić, że w ogóle nic
nie mówił, a cały zarzut upada.
W kwestii swoistej właściwości (proprium) Arystoteles twierdzi: Dla obalenia argumentu, gdy przeciwnik
wysuwa argument oparty na postrzeganiu zmysłowym można go przewalczyć, albowiem co zmysłowe jest
niepewne, zwłaszcza, gdy zwracamy się ku innej płaszczyźnie poznawania. Na przykład przeciwnik nasz
utrzymuje, iż właściwością słońca jest to, że świeci najjaśniej z gwiazd przesuwających się nad ziemią. Ta
wypowiedź traci wartość po zachodzie słońca, albowiem wtedy uchodzi już ono z granic naszych zmysłów. Dla
wysunięcia argumentu właściwość o tyle jest słuszna, o ile nie przyswajamy jej zmysłami lub istnieje niezależnie
od nich, np.: przedstawiając właściwość jakiejś powierzchni stwierdzamy, że uprzednio ją ufarbowano.
Właściwość ta, choć zmysłowa, jest słuszna, gdyż wiemy, że istnieje.
To wszystko, gdy chodzi o dialektykę w ujęciu Arystotelesa. Ponieważ mniemam, iż nie osiąga on celu,
postarałem się wykonać rzecz odmiennie. (...)
A zatem bez względu na prawdę obiektywną (będącą przedmiotem logiki), dla właściwego umocnienia dialektyki
należy rozumieć ją jak sztukę, w zastosowaniu której opieramy się zawsze na posiadaniu racji, co
oczywiście zda się łatwiejszym, gdy zawiera ona prawdę. Dialektyka sama w sobie jedynie naucza, w jaki
sposób bronić się przed napaścią wszelkiego rodzaju, zwłaszcza przed nieuczciwą, lecz również jak obalać
twierdzenia innych bez obalania lub konfliktowania się z własnymi i jak bronić ich przed przeciwnikiem.
Wyraziście trzeba oddzielić odnajdywanie obiektywnej prawdy od sztuki przewalczania swych racji jako
słusznych; ta pierwsza czynność zamyka się w rozeznaniu, przemyśleniu i doświadczeniu, i żadna sztuka nie jest
w niej pomocna;
czynność druga to właśnie przedmiot dialektyki. Sformułowano ją jako grę pozorów, co jest nietrafne, gdyż
służyłaby wówczas tylko obronie fałszywych racji; jednak i ten, kto ma słuszność znajdzie w dialektyce
skuteczny środek dla obrony; należy poznać nieuczciwe chwyty, aby się im przeciwstawić, wręcz samemu
stosować je, by zwalczyć przeciwnika jego własnym orężem. Z tego wniosek, iż prawda obiektywna w dialektyce
zajmuje miejsce mniej istotne lub zgoła przypadkowe, a cała energia skupia się na obronie swojego i
obaleniu twierdzenia przeciwnika. Zasady dialektyki nie uwzględniają prawdy obiektywnej, bowiem zazwyczaj
nie wiadomo, gdzie ona jest (bywa, że dyskutanci kłócą się zażarcie, po czym idą do domów przyswoiwszy
sobie poglądy przeciwnika; naturalnie zamienili się poglądami).
Zazwyczaj nie potrafimy określić, czy nasze twierdzenia są prawdziwe; bywa, że tak wierzymy, choć to
nieprawda, czasem wierzą w to obaj uczestnicy sporu. Albowiem „prawda ukryta jest głęboko". Gdy rodzi się
spór, na ogół każdy sądzi, że to on wyraża prawdę; podczas sporu obie strony zaczynają w to powątpiewać; lecz
dopiero finał ma określić prawdę i ją umocować. Zatem tymi aspektami dialektyka zajmować się nie powinna,
tak jak fechmistrza nie interesuje zagadnienie słuszności, które zapoczątkowało pojedynek, a tylko celne
trafienia i obrona. Dialektyka również sprowadza się do umysłowej szermierki i tylko wtedy zyskuje miano
nauki. Wyłącznie obiektywna prawda przynależy logice; jeśli natomiast zamierzamy udowodnić błędność sądu,
paramy się sofistyką. W obu sytuacjach należałoby wiedzieć gdzie jest, a gdzie nie ma prawdy obiektywnej,
czego nigdy z góry nie wiadomo. Toteż najtrafniejszym rozumieniem dialektyki jest, jak powiedziano wyżej,
szermierka umysłowa, stosowana dla wykazania swojej racji w sporze. Najwłaściwszą wszakże nazwą byłaby,
moim zdaniem „erystyka" (gr. eris — kłótnia, spór), a jeszcze lepiej „dialektyka ery-styczna". Pożytek z niej nie
ulega wątpliwości; tym gorzej, iż została tak bardzo zarzucona.
W takim rozumieniu dialektyka to ledwie określony system reguł, mających na celu prezentację sposobów,
którymi posługują się wszyscy spierający się ludzie w momencie, gdy chcąc osiągnąć zwycięstwo wiedzą już, że
nie ma ono nic wspólnego z tym, czy prawda jest, czy też nie jest po ich stronie. Toteż dialektyka w ujęciu
naukowym nie rozstrzyga, ani nie szuka prawdy, albowiem nie o nią chodzi w pierwotnej i wrodzonej
dialektyce, skupionej wyłącznie na posiadaniu przewagi w dyskusji. Cel nadrzędny dialektyki naukowej polega
na ukazywaniu i badaniu nieuczciwych sposobów, mających umożliwić praktyczny cel, aby w rzeczywistych
sporach natychmiast je rozpoznać i udaremnić. Toteż, rozumiejąc naukową dialektykę tak właśnie, przyznajemy,
iż nadrzędnym jej celem jest tylko racja pozorna, nie zaś prawda obiektywna.
Nie znam nic, choć patrzyłem wszędzie, co napisano by na tym polu*, może poza zaginioną pracą Teofrasta,
wspominającą o naszym problemie. Toteż należy przede wszystkim czerpać z doświadczenia i obserwacji, aby
stwierdzić, jaki rodzaj sztuczek stosują ludzie w sporach. Powtarzane wybiegi i chwyty wy-magąjądalej
uogólnienia, a z nich powstaje znajomość „fortelów w walce" (stratagemata), służących do przeciwstawienia się
adwersarzowi tak we własnej praktyce, jak i w sytuacji, gdy stosuje je przeciwnik.