HAUSBOTEM na podbój Półwyspu! :D [10.2014]

Zakaz umieszczania komercyjnych opisów wypraw.
Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post25 paź 2014, 17:16

Ehlo.
Jako kilkuletni skrytoczytacz postanowiłem wyjść z ukrycia :)
Decyzję pomogła podjąć zastana dzisiaj temperatura 0 st.C. za oknem...
Sezon dla mnie się skończył, a na ciepłe się nie wybieramy, tak więc pomyślałem sobie, aby dla ogrzania atmosfery przedstawić na forum "zapiski z dziennika pokładowego". Może się komuś spodoba. Jeśli tak, to dajcie znać, spiszę pozostałe dni.

No to do dzieła.



Co roku latem spędzamy tydzień z Jacą i Małą-A na kajtach na Półwyspie Helskim.
W tym roku pomyślałem, że może by tak dotrzeć do naszych ulubionych miejscówek…. od strony wody?!

Dzwonię do Jacy - “Słuchaj - w tym roku nocujemy na jachcie. Płyniemy?”.
Jaca coś tam pomruczał, postękał, zadał kilka pytań pomocniczych, i po namyśle, być może nawet głębokim, odpowiedział: “Płyniemy!”
Skoro Jaca tak mówi, to płyniemy.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miejsce akcji: Półwysep Helski
Czas akcji: sierpień
Osoby:
Mała-A
Megi
Jaca
Gązo, czyli piszący te słowa.

w pozostałych rolach:
Agnieszka
Gruby
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


SOBOTA.


Spakowaliśmy się z Megi już w piątek i przed 09.oo rano w sobotę postanawiamy wyruszyć w stronę Półwyspu, aby zdążyć dojechać na miejsce między godziną 15.oo, a 17.oo., na którą umówiony został odbiór naszego jachtu. Jaca z Małą-A mają trochę dalej do celu i po rozmowie telefonicznej wynika, że już jadą. No to ruszamy i my.

Umówiliśmy się koło McDonalds w Pucku. Niby jest sobota i środek lata, a okazuje się, że na A1 jest pusto, trasa mija nam zaskakująco błyskawicznie i na miejscu jesteśmy już przed trzynastą. Jaca z Małą-A też już są, więc po małej konsumpcji w MD udajemy się do pobliskiego marketu, aby uzupełnić podstawowe zapasy żywnościowe na nadchodzący tydzień. Kupujemy w zasadzie tylko drobnicę spożywczą, gdyż w bagażnikach zostało niewiele wolnego miejsca, a dodatkowo wielkogabaryty, czyli ze 20 litrów mineralki, kilka litrów soków w kartonach, jakąś “skromną” ilość sześciopaków, zamówiliśmy już wcześniej i mają na nas czekać na jachcie.

W marinie meldujemy się grubo przed piętnastą, więc szwędamy się jeszcze po okolicy, jak się okazuje trochę niepotrzebnie, bo hausbot już na nas czeka. Z daleka z dziewczynami obserwujemy nasz nowy, mobilny dom, z doczepionymi czterema rowerami na rufie. Jaca, jako Kapitano z patentem odbiera łódkę i już po chwili pakujemy się z manelami do środka. A w środku zacnie!
Dwie kabiny, salon z kuchnią, kuchenką gazową, lodówka, radio, tv, pościel, oddzielna łazienka, a wszystko pachnie nowością. My z Megi rezerwujemy sobie kabinę z przodu. Jaca co prawda mówi, że w “dziobowej” na fali jest bardziej skacząco, ale cóż - w razie czego po prostu sobie z Megi “poskaczemy” ;)

Cały nasz sprzęt ładujemy na łódź, napoje chłodzące i świeży prowiant idzie do lodóweczki, w schowku na rufie przeliczamy zapas zgrzewek napoju, który na nas czekał, zamykamy samochody i…

...i Mała-A nagle nam oznajmia, że jeden samochód na miejscu na pewno nam się przyda i że my mamy płynąć, a ona dojedzie samochodem. No cóż, nie wypada sprzeczać się z Panią Kapitanową i umawiamy się z nią przy molo w Chałupach. Po chwili oddajemy cumy, chusteczkami czule machamy na pożegnanie i już po chwili, niestety tylko w trójkę obieramy kurs na Chałupy. Jest ciepło, wieje delikatny zachód, fali praktycznie brak, sięgam do lodóweczki po dwa piwka (dla Jacy - naszego Kapitano oczywiście bezalkoholowe), silnik mruczy na pół gwizdka, a na pokładzie moja Megi topless robi się na brąz. Jednym słowem rozkoszujemy się zastanymi, pięknymi okolicznościami przyrody.

Po około godzinie płynięcia, kiedy w zasięgu wzroku mamy już molo w Chałupach, kontrolnie dzwonię do Małej-A, a ta mi mówi, że stoi gdzieś w korku jeszcze przed rondem we Władku…
Skaranie... :(

Jaca w międzyczasie sprawdza prognozę pogody, wg której ma zacząć wiać dopiero jutro koło południa - zapada więc decyzja, że po zacumowaniu nigdzie się już nie ruszamy i zostajemy na noc przy pomoście w Chałupach.

Po pewnym czasie do Chałup dojeżdża też i Mała-A, ale dzwoni, że nie ma gdzie zaparkować. I po co ci babo był ten samochód? ;)
W końcu zwolniło się jedno miejsce na parkingu przy peronie i już wszyscy w czwórkę udajemy się “na miasto”, by ostatecznie, późnym wieczorem, po dniu pełnym wrażeń udać się na spoczynek do naszego zacumowanego przy pomoście domu. Tego dnia nawet nie wypakowaliśmy sprzętu. Ale jutro ma wiać!

CDN...
:)

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post26 paź 2014, 15:41

NIEDZIELA.

Budzi nas delikatne bujanie łodzi i coraz głośniejsze hałasy z zewnątrz. Co jest? Okazuje się, że jest już dziewiąta i właśnie szkółka windsurfingowa zaczęła szkolenie kursantów. Wieje słabo, ale Jaca mówi, że na Windguru nic się od wczoraj nie zmieniło i około południa ma się rozwiewać, a w dodatku korzystnie dla nas, bo z kierunku S-W.

Dostaję więc zadanie pójścia do sklepu po świeże bułki i ketchup (jak to, nie kupiliśmy ketchupu?!), gdyż Megi przygotowuje śniadanko na łódce - dziś będą owoce morza - ośmiornice w sosie pomidorowym! Megi wprawnymi ruchami rozcina wzdłużnie cienkie parówki, które tak śmiesznie się otwierają podczas gotowania, a ketchup będzie śródziemnomorskim sosem pomidorowym. Jednym słowem po Królewsku i na Wypasie :)

W południe zaczyna się rozwiewać, w okolicy oprócz desek pojawiają się pierwsze latawce, więc pompujemy też nasze i jazda! Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale. Pierwsze w tym sezonie koty za płoty. Jest zacnie, wieje równo i stabilnie, woda gorąca. Normalnie tKaraiby :) Pływam na mojej ulubionej 12stce. Z każdym razem, z każdą chwilą idzie mi coraz lepiej (tak sobie głupi myślę) i coraz bardziej wczuwam się w deskę (obserwatorzy z zewnątrz są pewnie innego zdania ;). Pływamy, z mniejszymi lub większymi przerwami przez prawie pięć godzin. I znowu pewnie będzie “jak zwykle” - czyli będą zakwasy. Znaczy bez masażu z młodych ten..teges.. się wieczorem wyraźnie nie obejdzie, oj nie.

Po południu całą ekipą zaliczamy przepyszną rybkę w pobliskiej smażalni i…
… no i dalej jazda z powrotem na wodę! Musimy się nawypływać! Mała-A z Megi tym razem biorą z wypożyczalni dechy z żaglem, a my z Jacą twardo ćwiczymy latawce.Jak na pierwszy dzień, to wszyscy jesteśmy wybitnie mega-zadowoleni.

-------------------------------

Wieczorem na jachcie odwiedzają nas Gruby z Agnieszką i z butelką wina, którzy są już na miejscu od tygodnia. A że z hausbota do wody w sumie daleko nie jest ;) , to…
…to w trójkę, z Jacą i Grubym wyskakujemy jeszcze na chwilę na wodę.

Biesiada, jak to zawsze z Grubym i Agnieszką, trwa wiecznie, tym bardziej, że w telewizorze towarzyszy nam mecz i kiedy wszyscy są już wyraźnie zmęczeni trudami i znojem ciężkiego, marynarskiego życia, będąc niebywale gościnnymi gospodarzami, rozkładamy kanapy w salonie (w niektórych kręgach nazywanym mesą) i już po chwili z okolic królewskiego łoża docierają do naszych łóżek “ciche” dźwięki, spowodowane, jak to w necie przeczytałem: “wibracją języczka i podniebienia miękkiego” podczas wdechu Grubego. Tak - Gruby z Agnieszką zostali u nas na noc. A z masażu nici :(

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post27 paź 2014, 18:53

PONIEDZIAŁEK

Jaca sprawdza prognozę - dzisiaj ma wiać odpowiednio na kajta, ale z kierunku, który jest idealny na Rybitwią Mieliznę.
Gruby z Agnieszką chcą koniecznie się tam z nami zabrać. Nie ma sprawy. Wygląda jednak na to, że oprócz nas jeszcze tak z połowa Półwyspu chce się dzisiaj przenieść na Mieliznę, w związku z czym mamy jeszcze kilkanaście osób chętnych do transportu na spot, a przy tym wszyscy obiecują postawić browara! I to niejednego!

Aby jednak nasz cruiser z powodu zbytniego obciążenia nie zatonął, przeprowadzamy burzę mózgów i zabieramy jeszcze tylko cztery osoby. I w ten oto sposób, w dziesiątkę podążamy w kierunku dzisiejszej miejscówki - Rybitwiej Mielizny!

Z przystani w Chałupach do celu są raptem niecałe 4 mile morskie, co przy naszej prędkości spacerowej circa 5 węzłów daje niespełna godzinną, relaksującą wycieczkę z wiatrem. Na miejscu są już pierwsze kajty, więc stajemy naszym mobilnym domem na kotwicy w pobliżu tej niesamowitej, podłużnej wyspy i natychmiast całą ekipą idziemy pływać.

Motorówki i skutery dowożą kolejnych kajciarzy, pojawiają się też szkółki z kursantami. Sesja jest piękna, wszędzie płytko, woda kryształ, a przy tym nadspodziewanie ciepła. Pływanie bez pianki, to dla mnie zupełnie inna jakość! Uwielbiam takie bezpośrednie obcowanie z wodą, bez pośrednictwa “ocieplacza” z Decathlonu. ;-)

Po południu Megi trochę szybciej, niż pozostali idzie przygotować żarcie na jacht - dzisiaj, po wczorajszych Owocach Morza, jest Dzień Włoski - będzie Bolognese! Zapach z łodzi ściąga nas z pływania szybciej, niż przewidywaliśmy i już po chwili delektujemy się boskim spaghetti, oczywiście zwilżając przełyki złocistym płynem prosto z jachtowej lodówy.

Po Bolognese rozsiadamy się wygodnie w kokpicie, włączamy snującą się muzyczkę i z pokładu naszego pancernika, niczym z “nażartej loży szyderców”, budząc (oby) zazdrość wśród pływających, obserwujemy zarówno poczynania nowicjuszy, jak i ewolucje, co po niektórych, niezłych zawodników. Zaskakujący jest olbrzymi ruch na motorówkach, skuterach i innych ribach, które w kółko przywożą nowych, głodnych pływania i odwożą tych, którzy mają już dosyć. Idziemy ponownie na wodę więc i my!

Kiedy robi się późno i mamy już dosyć, zwijamy się i wracamy na jacht, Jaca podaje komendę “kotwica w górę” i już po chwili jesteśmy na kursie powrotnym do Chałup. Gruby przynosi puszeczki, robiące "pssst" podczas otwierania. Dziewczyny tym razem winko. Słowem “popływaniowy relaks” w trakcie płynięcia. 8-)

W pewnym momencie nasze lenistwo zakłóca wartkie: “Człowiek za burtą!!!”. Jak się okazuje nie jest to człowiek, lecz dwa człowieki, leżące na dechach, z których jeden uporczywie do nas macha! Po podpłynięciu i zdiagnozowaniu sytuacji okazuje się, że białogłowa, młoda adeptka windsurfingu, nie jest w stanie dotrzeć do brzegu. Na prośbę sympatycznego ‘wykładowcy - profesora’ bierzemy parkę na hol i z minimalną, sterowną prędkością, aby ich nie zgubić, dotransportowujemy ich do brzegu. Z wdzięczności oczywiście nie kończy się tylko na jednym piwie “w gratisie” w pobliskim, kempingowym barze.

Wieczorem Jaca sprawdza prognozę - w nocy ma cały czas wiać z tendencją słąbnącą, więc czule żegnamy się z Grubym i Agnieszką, oddajemy cumy i postanawiamy stanąć na nocleg w osłoniętym od wiatru miejscu - w porcie w Kuźnicy. Dziewczyny w kuchni, zwanej w niektórych kręgach kambuzem, przygotowują kolację na ciepło, a Jaca prowadzi nasz hausbot pod osłoną zmierzchu w stronę Kuźnicy, zostawiając zachodzące Słońce z tyłu za rufą.

Zresztą daleko nie jest i już po chwili stajemy longsidem przy kei w nowo wybudowanym porcie rybackim. Jak się okazuje postój w Kuźnicy jest bezpłatny!

Bilans dnia - zarobiliśmy dwa czteropaki, dwie flaszki i po dwa półlitrowe z kija. Zyć, nie umierać! Dzisiaj jesteśmy wyraźnie na plusie :)

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post28 paź 2014, 19:21

WTOREK

Kuźnica.

Wcześnie rano budzi mnie klekot. Chyba diesla. Wychodzę na pokład - to kuter wchodzi do portu. Szybko więc szukam “zarobionej” wczoraj półlitrówki i pędzę na miejsce, gdzie rybak przymierza się do zacumowania. Po zapoznaniu się z asortymentem, po długim namyśle wybieram... węgorza. Tak! Węgorza! Zawsze myślałem, że węgorz jest rybą słodkowodną, a tu proszę! Człowiek uczy się przez całe życie i głupi umiera. Dokonuję więc wymiany barterowej i wracam radośnie ze zdobyczą na jacht. Dziś śniadanie przygotowuję ja - zaserwuję Bałtyckiego Węgorza a'la Gązo, smażonego na maśle. :-)

Wczorajsza prognoza pogody potwierdza się i po wietrznej nocy, wtorkowy ranek wita nas flautą. Jaca sprawdził, że tak ma być przez cały dzień, a więc dzisiaj przerwa od kajta.

Od kajta może tak, ale nie od pływania! :)
Po zakosztowaniu kuźnickich natrysków i “Węgorza a’la Gązo”, któremu nie udało się zwiać z patelni, oddajemy cumy i planujemy zwiedzić Półwysep od strony wody. Nie ma więc na co czekać - płyniemy.
Tym razem ja prowadzę. Oj, będzie się działo! :D

Moje podniecenie prowadzeniem łodzi nie trwa jednak zbyt długo, gdyż tuż po wyjściu z Kuźnicy napotykamy się na dwa osobniki płci damsko-męskiej, bawiące się tuż obok toru podejściowego, na płytkiej wodzie, w ciąganie deski wakeboardowej za skuterem. Dziewczyna na desce radzi sobie doskonale, wzbudzając achy i ochy wśród (męskiej części) naszej załogi. Podpływamy do pary i po krótkiej pogaduszce zapraszamy ich na pokład, na chwileczkę wytchnienia i mały “poczęstunek”.

Kolega w miłym geście rewanżuje się “pociągnięciem” mnie i Jacy na łejku. Przy mojej masie i rozmiarze stopy ciężko jest mi najpierw założyć, a potem wystartować na małej desce z różowymi wiązaniami, ale już po kilku próbach startu w końcu sunę na powierzchni z niebotyczną wręcz prędkością, nieśmiało ćwicząc 180ki, czy jak tam inaczej te moje MEGA TRICKI się nazywają. Za to Jaca wychodzi z wody za pierwszym razem i od razu pokazuje “raleya”, choć fala od skutera do tego celu jest chyba trochę mała…

Kiedy wypaliliśmy już ze 300 litrów paliwa albo i więcej :) żegnamy się z nowymi znajomymi i ruszamy w dalszą drogę.

Znowu ja prowadzę! :D

Zręcznie wychodzę na zewnętrzną część Zatoki Puckiej (też mi zręcznie - tor szeroki na oko na pięćdziesiąt metrów), tafla wody wciąż płaściutka niczym lustro. Zgodnie z zaleceniem Jacy odbijam bardziej na południe, by lewą burtą ominąć łachy mielizn przy Jastarni. Jest i kardynałka. Tuż za nią jakieś ruiny.

Mijam budynki starych torpedowni - Jaca mówi, że ktoś kiedyś miał pomyśł, aby w jednej z nich zrobić knajpę. Taką z dowożeniem klientów małymi łódkami.

Słońce praży, wiatru brak, dziewczyny opalają się na decku, Megi czyta książkę, a GPS pokazuje prędkość w granicach 5 węzłów. Po lewej burcie zostawiamy obszar zabroniony dla żeglugi - kwaterę prezydencką w Juracie. W pewnym momencie odnoszę nawet wrażenie, że Bronek do nas macha!

I w taki oto leniwy sposób docieramy w końcu do samiutkiego koniuszka wycieczki - Helu. W porcie jest sporo wolnego miejsca, aczkolwiek wiele y-bomów jest okupowanych. Manewruję więc ostrożnie, co w sumie nie okazuje się takie trudne, skoro bez pomocy udaje mi się stanąc tyłem, na jajeczko, w y-bomach. Załoga stojącego obok nas jachtu żaglowego na niemieckich blachach przygląda się manewrom, wymieniami z nowymi sąsiadami okrzyki “Tschüss!” i już po chwili serdecznie wita nas Pan Pięć Złotych. To pierwsza opłata parkingowa podczas tego pobytu na Półwyspie!

Podłączamy jacht do prądu, bierzemy rowery i tym razem nimi udajemy się “na miasto” - w końcu po coś je wypożyczyliśmy. Jedziemy oczywiście na rybkę. Tym razem wszyscy bierzemy smażoną flądrę z frytkami, surówkami i czymś do zwilżania. Po drodze zaliczamy osławione fokarium, zwiedzamy bunkry, armaty i inne pozostałości na terenach wojskowych, na krańcu cypla. Wieczorem na dobre kotwiczymy w Morganie i przy dźwiękach gitary na żywo degustujemy lokalne specjały.


Po powrocie na jacht staje się rzecz nieoczekiwana. Otóż siedzimy sobie w naszym cieplutkim kokpicie, gadamy i sączymy to i owo, jednym słowem prowadzimy proste, chłopskie życie. W pewnym momencie z daleka widzimy kroczącego radosnym krokiem sąsiada, wracającego na jacht z czarno-czerwono-żółtą banderą, który wydaje się być wyraźnie zmęczony trudami ciężkiego, marynarskiego życia w Polsce. A że wilgoć w powietrzu osadziła kropelki wody na kładce, to nieszczęśnik poślizgnął się podczas wchodzenia na jacht i runął do wody. Całe szczęście, że przytomnie rzuciłem się na pomoc i wyciągnąłem niedoszłego topielca z powrotem na keję.
Ot, wtorkowy bohater!

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post29 paź 2014, 18:28

ŚRODA

Budzę się, wyłączam ogrzewanie, bo ktoś przez pomyłkę ustawił 26 stopni, wychodzę na pokład, sąsiadów już nie ma, ale za to jest niespodzianka! Na pokładzie widzę butelkę niemieckiego trunku, a pod spodem karteczka z napisem: “Danke”. :)
Miły gest.


Jaca wstaje i jak zwykle rano sprawdza prognozę. Bez tego się nie rusza. Po południu ma się rozwiewać! Szybka decyzja, nie ma na co czekać - wracamy w kierunku “naszych” spotów. Uzupełniamy więc wodę w zbiorniku na jachcie, odłączamy prąd, sprawdzam jeszcze czy rowery dobrze zamocowałem i czule machamy Jaju Burmistrza na pożegnanie. Na kompasie kurs na Jastarnię!

Droga mija nam szybko i gdy mijamy pływający, biało-czerwony obiekt z czerwoną kulką na górze i napisem JAS na dole, okazuje się, że nie wieje jeszcze wystarczająco, więc postanawiamy na chwilę zatrzymać się w Jastarni. Na torze podeściowym słyszymy, że ktoś woła nas na VHF. Okazuje się, że jest to bosman z Jastarni, który z daleka już macha do nas, energicznymi ruchami wskazując nam miejsce. Cumujemy więc w ygrekach, gdzie sympatyczny bosman, który podjechał na skuterze odbiera cumy i pomaga nam przycumować. Informujemy, że nie będziemy stać dłużej niż dwie godzinki, więc nie pobiera od nas żadnej opłaty. Coż za kolejna miła niepodzianka!

Zdejmujemy więc rowery z jachtu i czym prędzej śmigamy do Juraty. A tam szwędamy się po okolicy. Ot - frytki, lody, kebab, molo. W jednej z knajpek identyfikujemy wiecznie młodego Krzyśka I. z kolejną żoną. Wszyscy robimy sobie selfie w tle z gwiazdą, a że zaczyna się rozwiewać, to wsiadamy na rowery i gnamy z powrotem na łódkę. Oddajemy cumy i obieramy kierunek na nasz upatrzony, dzisiejszy spot - tym razem chcemy popływać przy kempingu pomiędzy Kuźnicą, a Jastarnią.

W pobliżu trzeba uważać, bo jest bardzo płytko, ale Kapitano Jaca podnosi silnik i wolno zmierzamy w kierunku brzegu, na którym odpoczywają już dziesiątki napompowanych kajtów, czekających na start. Stajemy na kotwicy i robimy natychmiastowe rozpoznanie ogniem. Wchodzimy obowiązkowo na bunkier, zasiadamy na kawę z ciachem w knajpce, a że zaczyna się rozwiewać, to w końcu odpalamy sprzęt i do wieczora mamy wspaniałą sesję!

Na noc jednak tu nie zostajemy, gdyż z racji mocnego wiatru Jaca postanawia zabrać nas z powrotem do osłoniętego portu w Kuźnicy.

Stoimy więc znowu bezpiecznie longsidem w znanej już nam i bezpłatnej Kuźnicy, tym razem obok dziwnie znajomego jachtu z niemiecką banderą. ;-) Darmowy postój dla jachtów w Kuźnicy ma ponoć potrwać jeszcze przez cztery lata z jakichś tam Unijnych przyczyn.

W Kuźnicy po raz drugi nawiedzają nas Gruby z Agnieszką. I znowu jest grubo! :)
Przy okazji - muszę nadmienić, że Gruby wcale nie jest gruby, ale za to Agnieszka, to jest Agnieszka.

Poznani poprzedniego dnia sąsiedzi zza Odry wkupują się na nasz jacht, wnosząc olbrzymią, drewnianą beczkę z odpowiednio schłodzoną i gazowaną zawartością, którą ponoć wieźli na specjalną okazję. I ta okazja nadarza się właśnie dzisiaj. A mi, wczorajszemu ratownikowi, przypadł w udziale zaszczyt rytualnego otwarcia beczułki specjalnym młotkiem.
Ale o tym moźe kiedy indziej.

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post30 paź 2014, 17:43

CZWARTEK

Kuźnica.

Dzisiaj budzę się wyjątkowo wcześnie. Leżę więc cicho obok śpiącej jeszcze, cudnie (jak zawsze) wyglądającej Megi, jacht delikatnie się kołysze, w oddali słyszę pokrzykiwania chyba mew. Tak sobie leżąc nachodzą mnie różne refleksje. Między innymi uświadamiam sobie jedną, bardzo ciekawą rzecz. No właśnie. Dlaczego tu nie ma komarów ?! Gdzie są insekty, do których odganiania podczas rejsów na śródlądziu służyła mi zawsze saperka?!

Wtem z kabiny rufowej zaczynają dochodzić mnie różne, ciekawe dźwięki, ;) a po pewnym czasie otwierają się drzwi, w których pojawia się rozpromieniona Mała-A i razem z obudzoną już Megi idą zakosztować porannej toalety w portowych sanitariatach.

Ja na rozkaz Kapitano wskakuję na rower i jadę po świeże buły i masło. Dziś kapitańskie śniadanie - Jaca serwuje jajówę! O, przepraszam. Jajecznicę Kapitańską!
Dziewczyny preferują bardziej ścisłą, ja bardziej luźną. Kapitano z uwagą wysłuchuje szczegółowych zamówień odnośnie pożądanej konsystencji potrawy, kiwa z uznaniem i zrozumieniem głową, po czym oddala się do kuchni i wykonuje cztery porcje identycznie ściętej jajówy. Wszyscy jesteśmy zadowoleni z dokonanego wyboru i złożonego zamówienia.

Wujek Windguru, który od pierwszego dnia jest nieodłącznym towarzyszem naszego rejsu mówi, że warunki mają być dobre, więc płyniemy naszym houseboatem w kierunku Chałup i stajemy łódką przy pomoście jednego z kempingów. Jaca musiał się trochę nagimnastykować naszym krążownikiem, bo raz że płytko, a dwa - na wodzie jest już dość tłoczno, więc trzeba uważać.

Dziewczyny robią sobie dzisiaj przerwę od pływania i wybierają się nad “otwarte morze”. Półwysep jest w tym miejscu wąski i wystarczy przejść przez asfaltówkę, tory i kawałek lasku, by znaleźć się w całkowicie innej bajce - szeroka plaża, duże fale i drobniutki, niczym do klepsydry, piasek. My z Jacą, nie tracąc czasu, szybko korzystamy z uprzejmości kompresora przyszkółkowego i już po chwili z napompowanymi latawcami jesteśmy na wodzie. Pływamy do późnego popołudnia z kilkoma przerwami na odpoczynek, czy małe co nieco.

Po porannej, Kapitańskiej Jajecznicy następuje moja kolej w kuchni, więc przygotowuję SDW (Sekretne Danie Wyjazdu): “Flaki Gąza” wg sobie tylko znanego przepisu. Z reguły go nie udostępniam, ale tym razem zrobię wyjątek dla MAMSK (Młodych Adeptów Morskiej Sztuki Kulinarnej), którzy recepturę na “Flaki Gąza” znajdą na końcu tego tekstu. Zaserwowane Wykwintne Danie okazało się hitem dnia, gdyż lepszego obiadu dzisiaj nie jedliśmy, a dodatkowo wybornie smakowało co najmniej połowie jedzących je osób. :)

Wieczorem zapowiedzi Wujka W. sprawdzają się i wiatr siada, więc decydujemy się ostatecznie, że na noc zostajemy przy nieosłoniętym, kempingowym pomoście. W celu pozbycia się nadmiaru flaczanych kalorii udajemy się jeszcze na krótką przejażdżkę rowerową do Pana Władka, gdzie w postaci płynów uzupełniamy spalone na rowerach kalorie i już późnym wieczorem wesoło wracamy na jacht i sruuu…. do ciepłego wyra!
Ciepłego wyra bez komarów! 8-)

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post31 paź 2014, 16:49

PIATEK

Dziś już przedostatni dzień naszego wyjazdu. :(
Mało tego - prognozy wyraźnie mówią, że ma nieźle wiać, ale z północy.
Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przemieścić się naszym hausbotem w stronę odpowiedniego dla kajtów brzegu. Jednym słowem dzisiaj płyniemy do Pucka! Zbieramy się więc szybko i już prawie oddajemy cumy, aż tu nagle Mała-A krzyczy: “Samochód!
No tak! Przecież jedno nasze auto stoi w Chałupach. Nie użyte ani razu!
- “Babo jedno!” - myślę oczywiście skrycie, a na mojej twarzy nie pojawia się żaden niepożądany w tym momencie grymas. ;)

Kierujemy się w takim razie najpierw w kierunku miejskiego pomostu w Chałupach, przy którym Mała-A wysiada i umawiamy się z nią za kilka chwil w Pucku. Może to i dobrze, gdyż w piątek rano droga samochodem z Półwyspu nie jest aż tak zatłoczona i zakorkowana, jak poprzednio.

Mała-A jedzie więc samochodem, a my w trójkę puszczamy się z wiatrem drogą morską. Na początku Jaca jak zwykle jest bardzo ostrożny, bo jest płytko, dużo desek na wodzie i nasz houseboat musi kręcić zygzaki. Gdy jest już nieco głębiej, Kapitano ustawia manetkę na pół gwizdka, a wskazania GPS stabilizują się w okolicach 5 węzłów. Im dalej od brzegu, tym desek z żaglami coraz mniej. Mijamy jakiegoś tatusia na skuterze, ciągnącego w kole dwójkę dzieciaków, zaraz po tym przemyka obok nas motorówka z kilkoma osobami, ciągnąca młodą osobę w kasku na desce. Po chwili podnosimy ręce w geście pozdrowienia dla dwóch windsurferów, płynących w ślizgu z niezłą prędkością, chyba aż z drugiego brzegu Zatoki. W zasięgu widzenia mamy kilka, kilkanaście żagli, a w oddali, gdzieś przy Pucku widzimy stado bodajże Optymistów - pewnie mają tam gdzieś swoje gniazdo ;)

Mniej więcej w połowie drogi spotyka nas kolejna niespodzianka. Otóż nieoczekiwanie napotykamy się na COŚ pływającego w wodzie, COŚ przypominającego w pierwszym momencie czarną kłodę drewna. O mały włos nie dochodzi do zderzenia. Kapitano po sprytnym manewrze unikowym zawraca i robi rasową pętlę w stylu MOB, a ja podejmuję obiekt na pokład. Ku mojemu olbrzymieniu zdziwieniu okazuje się, że nie jest to żaden drewniany podkład kolejowy, a... wypasiona narta wodna! Nie pytajcie tylko która - lewa czy prawa. Z niepokojem oglądam ją dokładnie, ale nie stwierdzam obecności narciarza w komplecie ze znaleziskiem, tak więc na spokojnie, z nowo zdobytym trofeum, kontynuujemy leniwą żeglugę w stronę Pucka, do którego pokrótce docieramy.

Z początku wszystkim odległości na Zatoce wydają się duże, ale tak naprawdę i tym razem podróż mija nam błyskawicznie. Cumujemy w marinie jachtowej, w której czeka już na nas Mała-A. Tym razem jest szybciej od nas. Spożywamy wspólnie błyskawiczny lanczyk - Kapitano robi swoje sztandarowe “Danie Na Winie” i czym prędzej udajemy się na spot, by na maksa skorzystać z ostatniego dnia wyjazdu. Wieje cudnie, na niebie pełno latawców, na wodzie pełno desek, jednak nie jest tu aż tak ciasno, jak na Półwyspie.

Wieczorem w Pucku zaliczamy koncert lokalnej gwiazdy, uświetniający jakiś sporych rozmiarów festyn. Cała masa namiotów, grilli, napitków z małych, prywatnych gorzelni, piwo z kija, brakuje tylko bałtyckich oscypków. ;) Wszystko to powoduje, że i my stajemy się częścią festynu, a Mała-A... zdobywa nagrodę w konkursie karaoke. Między nami mówiąc, na moje ucho, jest lepsza od lokalnej gwiazdy :D

W ten oto sposób, późną już nocą wracamy na jacht na ostatnią noc.
Zieloną noc!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

PS. Odnośnie powyższego, piątkowego znaleziska, to może znajdzie się właściciel narty? Nasze trofeum jest oczywiście do odbioru. Za przysłowiowego browara :)

Gązo
Posty: 8
Rejestracja: 13 paź 2014, 09:59
Dostał piwko: 5 razy
 
Post01 lis 2014, 17:24

SOBOTA.

Gwar, radość, poruszenie, śmiech, pokrzykiwania - tak ogólnie określiłbym to, co dzieje się dziś z samego rana w marinie jachtowej w Pucku. Na placu pełno łódek gotowych do wodowania. Na żaglach oprócz POL znajduję również CZE, UKR, RUS, NED, GER i inne, których nie pamiętam, a wszędzie dookoła multum młodych żeglarzy, poubieranych, że tak to określę, RASOWO. Chyba trafiliśmy na jakieś WAŻNE regaty. Zresztą przesympatyczny bosman z Pucka informuje nas, że latem tak jest tutaj w zasadzie co weekend.

Spacerujemy pośród krzątających się zawodników, podziwiamy sprzęt i bogaty osprzęt (przy okazji, czy zawsze maszty transportuje się w rurach kanalizacyjnych ?! ;) ), patrzymy z jaką łatwością łódki zrzucane są na wodę i w jakim pięknym stylu wychodzą z osłoniętego portu.
PROFI!

A u nas niestety wszystko co dobre, szybko się kończy.
Po śniadaniu podpływamy jachtem jeszcze na stację benzynową uzupełnić zużyte paliwo. Tankujemy do pełna za niecałe 300 zł (!) i wracamy na miejsce. W ciszy pakujemy graty do samochodów, Jaca zdaje łódkę, odbieramy wpłaconą kaucję, żegnamy się i … nie - to nie może się tak skończyć! Decydujemy się, że idziemy jeszcze popływać :)

Czas jednak płynie nieubłaganie i późnym popołudniem decydujemy się na ostateczny odwrót do domów.

Do widzenia Zatoko.
Do widzenia nasz PUCYFIKU! :)

Niniejszym dziękuję moim Kompanom za wspólny wyjazd.
Do następnego! Już się nie mogę doczekać.
Tym bardziej, że Jaca zarezerwował już łódkę na przyszły rok. :)

Czytelnikom serdecznie dziękuję za wytrwałość.
Bywajcie!
Gązo

Awatar użytkownika
dpacior
Posty: 609
Rejestracja: 28 wrz 2009, 16:38
Latawiec: dmuchawiec, wiatr....
Lokalizacja: Morąg
Postawił piwka: 22 razy
Dostał piwko: 14 razy
 
Post26 lis 2014, 04:56

Super relacja, czyta się z wielką przyjemnością

Ziomek.
Posty: 13223
Rejestracja: 04 maja 2004, 19:01
Deska: C L A S H / BEST Armada
Latawiec: BEST TS / Airrush Razor
Lokalizacja: EKOLAGUNAChałupy
Postawił piwka: 261 razy
Dostał piwko: 300 razy
Kontaktowanie:
 
Post26 lis 2014, 10:44

foteczki jakieś by nie zawadziły :thumb:

peace

Awatar użytkownika
specjal
Posty: 631
Rejestracja: 16 lip 2014, 21:30
Latawiec: różne 7;9;12;15;18
Lokalizacja: Elbląg
Postawił piwka: 29 razy
Dostał piwko: 38 razy
 
Post26 lis 2014, 18:00

Super relacja!
A tak z ciekawości mógłbyś wrzucić parametry jednostki (szczególne zanurzenie mnie interesuje)?

Awatar użytkownika
Martinez
Posty: 145
Rejestracja: 25 sie 2004, 10:08
Lokalizacja: Jestem z Gdyni, bo temu cholernemu bocianowi nie chcialo sie leciec na Hawaje... Nie cierpie drobiu
 
Post21 kwie 2015, 17:38



Wróć do „Relacje z wypraw i pływania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości

cron