
Niedawno złapałem straszną fazę na kita, że po prostu sobie nie wyobrażam tych wakacji bez co najmniej dwutygodniowego wyjazdu nad morze. Jednak sport jest dość nowy i raczej kosztowny, wynikło więc parę problemów, nie wiem czy wogle uda mi się zacząć (znajomi, z którymi chcę jechać, a którzy pływają na ws, twierdzą, że nie :/ ). Na razie moje plany wyglądają tak:
-pozbywam się gipsu za parę dni

- wyjmuję zaskórniaki, ciężko pracuję zarobkowo przez cały lipiec, sprzedaję parę rzeczy na allegro, inkasuję odszkodowanie za złamaną rękę

- doszedłem do wniosku, że wypożyczanie sprzętu się ZUPEŁNIE nie opłaca, bo za cenę wypożyczenia sobie kompletu na 2 tygodnie mogę sobie kupić dobrego używanego kita, a wydaje mi się, że kasy powinno mi prawie starczyć…

- więc kupuję sobie używany sprzęt i jadę ze znajomymi nad morze….
Dalej idzie tak: Jak/jeżeli uda mi kupić kajta raczej na pewno nie zostanie mi kasy więcej niż na dojazd nad morze… I w tym miejscu pojawia się problem: nie będę miał pieniędzy na szkółkę. Czytałem wszędzie w necie, że bez podstawowego kursu (minimum 700 zeta) ani rusz, ale po prostu finansowo nie wydolę. I zastanawiam się co zrobić, bo naprawdę nie zamierzam z kajta zrezygnować. Przeczytałem i obejrzałem DOSŁOWNIE WSZYSTKO co było w necie na temat nauki/technik, ale to podobno nie wystarczy.
Macież jakiś pomysł jak zacząć, i CZY TO WOGLE JEST MOŻLIWE?
Mam tylko jeden pomysł, a raczej nieśmiałe marzenie: Może, ewentualnie, hipotetycznie, teoretycznie, pod koniec sierpnia, kiedy byłbym nad morzem znalazłby się tam inny kajciarz o wyjątkowo dobrym sercu



Więc jak, pomożecie? Albo macie jakiś inny lepszy pomysł? (tylko naprawdę wolałbym nie wypożyczać sprzętu)
z góry dzięki za pomoc i za czas poświęcony na czytanie tego długaśnego posta
pozdrawiam
nietaki
PS: A na koniec taki mały offtopic: dla ambitnego, ok 75-kilowego nowicjusza kite 16 ze średnim/niskim AR nie będzie za duży jak nad polskie morze?