A co jeśli coś się skaszani? Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli i czasem trzeba podejmować trudne decyzje, od których może wiele zależeć.

Ostatnio na głębokiej wodzie zgubiłem podczas testowania deskę (nowiutkiego Skywalkerka) - latawiec w zenicie, decha 30 m za plecami i nie była jeszcze nauczona żeby dopływać do swojego pana. Do brzegu ok 500 m a do zawietrznego huhu...

- Dupa blada - co robić

? Porzucić nową deseczkę i wracać boczkiem do brzegu? Dryfować z wiatrem aż do pasterki i czekać na płyciznę? Złożyć kita i dawać pod wiatr za dechą (wieje 4-5B). Przebłagać jakiegoś WSowca żeby był łaskaw łowic moją deseczkę?

Wzywać Odyna i Bogów wiatru aby mi troszeczkę pomogli

Tym razem ostatni pomysł okazał się najskuteczniejszy bo zza fal wyłonił się pontonik asekuracyjny od Donata (dzięki wam Bogowie za tego Dzielnego Śmiałka!

) Decha była uratowana i mogłem spokojne dopełznąć na ląd. Nie wyobrażam sobie tego na Rodos czy w Egipcie - jak nikt cię nie zauważy i nie wezwie pomocy

Wiem, że każdy z Was miał dużo takich "przygód" i napewno czasem też cholernego farta - skrobnijcie tu coś ku przestrodze dla tych, co jeszcze nie wiedzą jak to jest
Pozdrawiam wszystkich desperatów i szaleńców

Jo