ha
wydaje mi się, że muszę napisać tutaj parę słów....
po pierwsze (nie w zasadzieto po drugie) dzięki
mak, że po mnie popłyneliście, rzeczywiście sytuacja była trochę już nieciekawa... mam nadzieję, że te piwka załagodziły wasz gniew
a po pierwsze - WIELKIE DZIEKI DLA PIOTRA

, który gdy zobaczył że jestem w tarapatach zabrał komuś windsurfing, przypłynął na nim po mnie i ściągał mnie do brzegu ze 20cia minut - bardzo miły koleś, cieszę sie że miałem okazję go poznać - a ponieważ będzie pływał w najbliższych zawodach, życzę mu zwycięstwa!
wreszcie po trzecie - dzięki dla dziewczyn z Aloha! (paula, ula, ewelina...) które pobiegły po maka.
i potwierdzam - pływanie przy wiatrach offshore jest zdecydowanie niebezpieczne!

NIE MUSISZ - NIE PRÓBUJ
teraz, pozwolę sobie opisać co w ogóle się wydarzyło...
a było to tak - w sobotę wiaterek w Rewie przez większość dnia niedopisywał (poniżej 10 k). ponieważ wiało równo ze wschodu były dwie możliwości na pływanie:
1. po prawej stronie cypla - ale wtedy wiatr wiał do brzegu i był na tyle słaby, że nie dało się wyostrzyć. do tego spora fala, ogólnie nie dało sie tam pływać.
2. po lewej stronie cypla - z wiatrem równo od brzegu, na super płaskiej wodzie. tez nie dało sie przy takim wiaterku za bardzo wyostrzyć, ale nawet jak się trochę odpadło to lądowałem najdalej ze 30 m poniżej punktu startu.
poniewaz kocham pływanie i cięgle jestem nienasycony, przez większoć dnia tak sobie delikatnie szmigałem.
pod wieczór już w zasadzie miałem sie zwijać (jeden miły kolo już nawet miał mi zlądować maszynę) a tu nagle zawiało trochę bardziej. więc sobie myślę, jeszcze ze 2 halsy.
po którymś halsie, jak akurat byłem dalej od brzegu skoczyłem sobie soczyście, i za wolno skontrowałem latawiec. ostatecznie wylądował mi on na wodzie. rozpocząłem więc tradycyjną procedurę restartu. (a tak w ogóle to wszystko się działo na Rhino2 16 m.) przewróciłem latawiec na plecy (oczywiście jak wiecie przy restarcie idzie sie ostro z wiatrem, a że ten był od brzegu, to ląd sie oddalał, oddalał...) i starałem sie go zrestartować. i tu bardzo dziwna niespodzianka - jak miałem go położonego na "plecach" czyli wyglądał tak: U : uniósł się w powietrze, przekręcił na drugą stronę i ogólnie powiwijał sie w jakąś spirale, jeszcze go tego oplecioną linkami. jednym słowem po zawodach. nic nie da się zrobić.
no i poważny problem...co tu dalej...
zliszowałem ten p...ny kawal szmaty i dawaj kraulem do brzego. po jakiś 15min. zdałem sobie sprawę, że chyba w ogóle nie posuwam sie do brzegu i stoje w punkcie - a tu zmrok zapada....
więc rozpocząłem drugą procedurę - machanie rączkami z okrzykiem help! help!
ponieważ wzmiankowany wyżej Piotr też pływał na kajcie, chyba mnie zauważył, popłynął na brzeg, zwinął komuś WSa i przypłynął po mnie. lisza od mojej deski przyczepiliśmy do footstrapa w WSgu i powoli zmierzaliśmy do brzegu. po drodze były jeszcze sieci....ale już nie będę sie tu bardziej rozwijał w opisach.
jak już byliśmy z 70m od brzegu przypłynęli chłopaki na motorówce. ponieważ nie było już sensu kombinować z wejściem na nią, zwijaniem sprzętu itp. powiedziałem, że damy rade dalej sami. domyślam się maku, że to byłeś ty - jeszcze raz dzieki - tobie, piotrowi, dziewczynom i innym, którzy zaangażowali sie w akcję ratowniczą... fajnie że jesteście (dzięki temu na drugi dzień znowu pływałem na offshorze)
pozdrawiam wszystkich
peace