Żnin - jez. Duże
Dzisiaj podszedłem do drugiej próby okiełznania naszego jeziora

Wiało dość dobrze, od 12 do 20 knt, jednak, jak to na śródlądziu, nierówno

Rozłożyłem mojego świeżutkiego Psycho3, który swoje dziewictwo stracił u Kłosy (od niego zakupiłem to cudo

Była to więc druga moja przygoda z moim nowym Sajkiem

Chociaż Jurek (kolega z Bydgoszczy - WS'erfer) nie bardzo kumał, o co chodzi z trzymaniem latawca do startu z krawędzi okna, ale jakoś poszło i bezproblemowo wystartowałem kita z krawędzi

Cofnąłem się na brzeg po dechę i przyszło do pierwszego startu.
Niestety ukształtowanie terenu i kierunek wiatru zmuszał mnie do startu w prawą, dla mnie trudniejszą, stronę. Jednak po kilku bodydragach z deską i wyczuciu siły latawca, start wyszedł mi za pierwszym razem. Nie wiem jak daleko płynąłem, jednak tak długo, że zacząłem się przyglądać swoim nogom, jak mam ustawiaone itp... i to był błąd, bo starciłem kontrolę nad latawcem i zrobiłem BAM do wody (...a Shannon Best w filmie "Kiteboarding 102" wyraźnie mówił: "Nie patrz w dół, bo nie ma tam nic ciekawego do oglądania" - ...i miał rację



...no więc wpadłem do wody, a deska została po nawietrznej, za mną. Lekko spanikowany, stwierdziłem, że trza się podhalsować. Zamiast poczekać, aż deska zacznie przepływać obok, i dohalsować się w odpowiednim kierunku, to ja zacząłem jakieś śmieszne próby halsu pod wiatr, co niestety przyniosło odwrotny skutek bo zniosło mnie do brzegu i to w innym kierunku niż podryfowała deska

Woda i wiatr dał mi pierwszą lekcję

Duże żnińskie ma ten plus, że jest płytkie nawet do 100 metrów od brzegu, więc brzegiem wróciłem na plażę, wylądowałem kajtka i zabezpieczyłem. Widząc, że kilkadziesiąt metrów dalej, niedaleko brzegu, moją deseczkę wyłowił jakiś WS'er i próbuje zabrać na pokład i przywieźć (DZIĘKI

Przytarmosiłem deske na plażę i po ponownym ułożeniu kita na brzegu, przyszła kolejna próba startu, z życzliwą pomocą Jurka. Niestety stwierdzam z przykrością, że ze startu nici, bo mam linki poskręcane. Przyczyną tego było to, że biegnąc po deskę, zostawiłem bar w wodzie, gdzie został on przemielony i fale poskręcały linki



Odkręcenie i doprowadzenie do porządku linek, zajęło mi ok. 40 minut

Zanim wystartowałem kita ponownie, pomyślałem sobie, że aby nie zgubić znów deski, zrobię sobie takiego prymitywnego lesza do deski. Mając "na podorędziu" taśmę do spinania bagaży, zrobiłem z niej leasha do deski.
...i to był kolejny błąd, gdyż to badziewie plątało się między nogami i całą swą uwagę, przy próbie startu skupiłem na tym, by założyć deskę na nogi, a taśma nie owijała mi sie wokół nóg. Straciłem przez to duuużo na wysokości. Udało mi się wystartować, ale nie potrafiąc jeszcze specjalnie ostrzyć, zacząłem zbliżać się do brzegu z zakola jeziora.
I tu lekcja poglądowa trzecia: żadnych sznurków itp badziewia !!! Trzeba się nauczyć halsować, po prostu, do deski

Wysiadka z deski i powrót brzegiem na plażę. Było ok, ale wiatr był szrpiący, co dało się jakoś przeżyć, kontrolując barem napięcie linek. Jednak w pewnym momencie przyszła kilkusekundowa flauta i kite zaczął opadać bezwładnie, a moja niefortunna próba podpompowania go skończyła się tym, że się lekko "zcukierkował" na prawym tipie, i niestety kolejne podejście w górę okazało się niemożliwe. Ponieważ wiatr znów się wzmógł, to zaczęło ciągnąć mi kita po wodzie, więc, upewniwszy się, że nie ma żadnych ostrych przeszkód, po prostu się zliszowałem

Nawinąwszy najpierew kilka razy prawą linkę sterującą na bar, zacząłem zawijać resztę i po dojściu do kita, zwinąłęm go całkowicie i brzegiem wróciłem na plażę

Zmiękłem tego dnia i więcej startów już nie było.
Jednak nie poddam się, bo "twardym trzeba być, a nie miętkim

Tego dnia dostałem kilka nowych lekcji, a także zacząłem "wyczuwać" nasze jezioro, czyli już mniej więcej wiem czego można się spodziewać po kitowaniu na śródlądziu.
...i choć nie napływałem się za bardzo, to jestem zadowolony z tak fajnie spędzonego dnia, bo znów nauczyłem się czegoś nowego, czego życzę wszystkim innym początkującym!!!
Heeej!!!