Gdy ktoś jest w niebezpieczeństwie powinniśmy mu pomóc. To raczej oczywiste. I jak to uczą wszędzie - wpierw oceniamy czy nie narazimy samych siebie (na co komu martwy ratownik?) i pomagamy w miarę możliwości. Ja chciałbym się dowiedzieć JAK powinniśmy pomagać. Opiszę tu sytuację z jaką się spotkałem dwa tygodnie temu:
Wiatr prawie pełny on shore, około 17knt. Zatoczka (50m od brzegu woda po pas). Na wodzie było oprócz mnie jeszcze 3 gości z latawcami. Ja uczyłem się halsowania w prawo. Jeden z facetów na spocie trenował skoki. Ja ćwiczyłem sobie z prawej strony spotu, oddalony ze 100m od nich i oddalony z 30m od brzegu, żeby im nie przeszkadzać w pływaniu. Gościu podpłynął niedaleko mnie. Był ok. 10m od brzegu i skoczył. Wylądował 2m od brzegu ale coś mu nie wyszło. Przewrócił się a latawiec upadł mu na brzeg. Przy brzegu jest pas trzciny/trawy po pas, a potem wykoszona trawa i pole. Gościu zapierał się i próbował opanować latawiec leżący na krawędzi spływu na trawie prawie w power zone. Napięte linki przecinały pas wysokiej trawy przybrzeżnej. Ja wracałem w lewo wodą pieszo (nie umiem jeszcze w lewo halsować) jakieś 30 m od niego. Zbliżając się do niego obserwowałem go cały czas, czy nie będę musiał jakoś lądować kajta na wodzie i biec mu na pomoc. Gostek widział mnie ale nic nie wował, nie dawał znaków ze potrzebuje pomocy, sprawiał wrażenie opanowanego i wiedzącego co robi. Po ok. 30 sekundach zapierania się o dno i pracowania barem i linkami latawiec przechylił w bok, wystartował go i odpłynął.
No i moje pytania: Co w takiej sytuacji powinno się zrobić? Nie jestem doświadczony, więc może przesadzam ale dla mnie to była niebezpieczna sytuacja, z kolei gostek pomocy nie chciał, więc może jednak sytuacja była "pod kontrolą"? Ciężko mi ocenić bo wypadków żadnych nie miałem i świadkiem żadnych też nie byłem. Jednak przeglądam forum i jutuba i wiem, że czasami sytuacja pod kontrolą zamienia się w niebezpieczną w ułamku sekundy łamiąc ręce i żebra. CO należy zrobić w tej konkretnej sytuacji i podobnych? Jaki odruch powinno się wypracować w sobie? Czy liszować się i biec na brzeg żeby złapać ten latawiec? A może biec tam ze swoim latawcem w powietrzu i przytrzymać ten leżący na ziemi żeby jego użytkownik przybiegł i ułożył go w pozycji "bezpiecznej" (dla mnie b. ryzykowne - czy w ogóle da się tak?)? Proszę doświadczonych kolegów forumowiczów o radę, z pewnością się spotkaliście z taką sytuacją nie raz

Pozdr.