BraCuru pisze:Pomogłem uspokoić sumienie?
I to bardzo
Dziękuję za tak obszerne skomentowanie sytuacji!
Postaram się teraz nawiązać do pozostałych komenatrzy, lecz wybaczcie, nie będę każdego kolejno cytować. Mam nadzieję, że dacie radę dopasować poszczególne fragmenty tego komentarza do swoich pytań/wątpliwości/zastrzeżeń...
Dlaczego po prostu nie wypięłam się z leasha? Bardzo trafne pytanie. Mimo, że wiem, gdzie się powinno ciągnąć, jak wszystko działa i fakt, że te zrywki są sprawne wcale, jak widać, mi nie pomogło. Dlaczego stało się tak a nie inaczje? Nie wiem. Myślę, że to kwestia kilku czynników: dezorientacji, siły z jaką mnie to ciągnęło, naporu wody... Wszystko tak fajnie i łatwo powiedzieć, a niestety jak przyjdzie co do czego... Kitesurfingu uczyłam się 2,5 roku temu na Helu. Miałam genialnego instruktora, który nauczył mnie wszystkiego, co powinnam umieć i wiedzieć, włącznie z tym, jak powinno zachować się w niebezpiecznych sytuacjach. Jako, że sama nauka kite'a była dla mnie dużym wydarzeniem, to pamiętam wszystko, o czym nie wolno zapomnieć na wodzie a na co trzeba zwracać szczególnie uwagę, więc za każdym razem gdy wchodzę na wodę (mimo upływu czasu) pamiętam i staram się przestrzegać. Tyle, że lekcja, na której instruktor pokazuje jak się lishować WCALE nie przypomina sytuacji, w której na prawdę ta umiejętność się przydaje. Może szkółki powinny w jakiś sposób podkręcić nieco stres w trakcie takich lekcji, by jak najbardziej realistycznie pokazać powagę takiej sytuacji?
"Zasada ograniczonego zaufania" W życiu nie pałam zaufaniem do pierwszej lepszej napotkanej osoby, a co dopiero na wodzie... Tutaj problem małego dystansu do osoby przede mną był taki, że za mną również w dość bliskiej odległości płynęli ludzi, bo tak jak już pisałam, akwen był dosyć zatłoczony. Ale jak najbardziej zgadzam się z tą zasadą i po tej sytuacji jaka mnie spotkała na pewno będę na nią zwracała szczególnie uwagę.
" Ale drugie to bezmózgie płynięcie komuś na plecach przez 200, 300, 500m... wpizdu w morze lub co lepsze do samego brzegu." Jeżeli ktoś był w El Gounie (a dokładniej w red sea zone) to wie, jak mniej więcej się tam pływa, a przynajmniej jak to wszystko wygląda, mianowicie: mamy brzeg, płytka woda, raaaafa, szkółki, szkółki, szkółki, nieco głębsza woda, raaaafa, głębia. Ja, jak i większość ludzi, pływałam na tej nieco głębszej wodzie, by w miare możliwości w parade szkółkom nie wchodzić, ale też w razie w na głębie się nie zapuszczać. Akurat tego dnia pływających było na tyle dużo, że jeden hals to było 100 m i znowu zwrot, więc to nie jest tak, że się na Pana uparłam i dzida cisnę za nim ile wlezie
Doskonały temat i jeszcze lepszy przykład. Dlatego dobry, bo nie trzeba opłakiwać niczyjej śmierci. Takich sytuacji na wakacyjnych spotach zdarza się codziennie bardzo wiele. Sytuacja skończyć się mogła różnie. Za sprawą ogroma czynników skończyła się ona raczej szczęśliwie, gdyż siniaki, zadrapania i drobne stłuczenia są niczym w porówaniu do różnych trwałych uszkodzeń, do których tu na szczęście nie doszło. Wyciągnęłam z tej sytuacji lekcję, by starać się przewidzieć ruchy innych, by reagować z szybszym zapłonem, ale przede wszystkim że z wiatrem nie ma żartów, a kitesurfing to sport ekstremalny. Każdy chociaż raz powininen zaznać trochę adrenaliny właśnie w taki negatywny sposób, by potem nietyle co stać się lepszym kajciarzem, co docenić życie, które jak wiele śmiertelnych wypadków pokazuje - łatwo można stracić.