Tak, no Melbourne jest ok... jest w zamkniętej zatoce (ale rekinki i tam lubią podpłynąc, he, he

):
Tam najbardziej popularnym spotem jest St.Kilda (spot w klimacie miejskim blisko portu jachtowego... ale dużo miejsca i nawet baza na plaży i choć to raczej taka budka-szczęki

tylko, to przynajmniej można liczyć na rescue i ludzi sympatycznych... mnie się tam trafił totalny off-shore, ale spocik sympatico.):
http://maps.google.com/maps?f=q&source= ... 6&t=h&z=16Jakkolwiek w okolicach MEL to polecałabym bardziej Aspendale - duża piaszczysta plaża i fajne miejsce do popływania (nie czuć miasta), bazy brak:
http://maps.google.com/maps?f=q&source= ... 3&t=h&z=14albo jeszcze dalej na południe Frankston:
http://maps.google.com/maps?f=q&source= ... 2&t=h&z=14Ceny przelotów niestety skutecznie odstraszają... organizacja ewentualnych przerzutów nie jest takie piece-of-cake (dobrze korzystać z samolotów, bo wszystko od siebie oddalone o tysiące kilometrów, więc znów koszty)...
i gdybym miała dorzucić coś od siebie, to powiem, że gdybym miała lecieć na wschodnie wybrzeże tylko po to, ŻEBY POPŁYWAĆ na KITE to już bym się nie pisała, mimo wszystko.

. Tzn. trzeba podróż tam planować jako pretekst do popływania, ale nastawiać się na inne aktywności.
Jeszcze jest do sprawdzenia samo Cairns - ja byłam na wyspach w tych okolicach, ale nie na samym wybrzeżu. Wyspy Morza Koralowego nie były jakoś szczególnie atrakcyjne wiatrowo w tym okresie styczeń/luty ubiegłego roku, a miało wiać (!) - mówię o Whitsunday, Hamilton i Daydream Island.
Ale może samo Cairns położone w pólnocnoaustralijskim tropiku jest rzeczywiście warte grzechu... i doby w samolocie.
Kto wie o tej okolicy, niech pisze.