Od dwóch dni walczę z myślami, czy nie podpiąć się do deski.
Ostatnio odpłynęła mi tak daleko, że miałam poważny problem, by ją odzyskać.
A jak pomyślałam, że właśnie mogę pożegnać zarobiony "ciężką pracą"

Wiem, że podpięcie się niesie szereg niebezpieczeństw, ale...
Z drugiej strony, jak będę miała kask...?
Poza tym widziałam, że w niektórych szkółkach ten proceder jest stosowany.
Podkreślam, że nie jestem jeszcze na etapie swobodnego kajtowania

Nie mówcie tylko, że powinnam nauczyć się halsować po deskę - niby to umiem, ale jak się okazało w praktyce, nie zawsze mi to wychodzi tak szybko i dokładnie jak powinno

Więc jak radzicie, przemęczyć się i przeżywać dramat za każdym razem, gdy stracę łączność z deską, czy zafundować sobie odrobinę luksusu

Czekam na sugestie,
Pozdrawiam
