Hej,
Krótka charakterystyka zaistniałej sytuacji na Wierzbnie, 5.10.2009 r. Wypadek miał miejsce podczas startowania kajta:
1. Pierwszym błedem jaki popełniłem, było startowanie kajta z pozycji, w której latawiec był zbyt bardzo wysunięty na krawędź okna wiatrowego (prawie nie łapał wiatru). Kiedy dałem sygnał do odpalenia - nie miał jak się rozpędzić. Po chwili wyszedł lekko poza krawędź okna. Wiatr wiejący na "zewnątrzną" stronę kajta spowodował cofnięcie się latawca w kierunku power zone.
2. Szybko odpuściłem bar, kierując kajta ku górze. Zrobilem kilkumetrowy rajd na piętach w przekonaniu, że uspokoi się, kiedy dojdzie do zenitu. Był to moment, kiedy powinienem był użyć zrywki.
3. Latawiec przyspieszał dochodząc do zenitu tak, że po chwili "wyrwało mnie z butów" i wylądowałem w trzcinach. Okręcając się wokół własnej osi całkowicie straciłem panowanie nad latawcem. Czułem że przyspieszam, odpuszczanie baru nie przynosiło żadnych rezultatów.
4. Zanim zdążyłem odnaleźć zrywkę poczułem, że kajt stracił moc (spadł na ziemię, kolega szybko zerwał zrywkę).
5. Poczułem falę ciepła z prawej strony głowy, straciłem chwilowo czucie w lewej połowie ciała (nieźle się wystraszyłem!). Na szczęście skończyło się na kilku szwach i paru siniakach.
Mam świadomość błędów, które popełniłem:
- źle dobrany rozmiar kajta (11m2 przy ok. 25 węzłach + silnie szkwalisty wiatr)
- odpalanie latawca zbyt bardzo wysuniętego na krawędź okna (nie łapiącego wiatru)
- zbyt późna próba uruchomienia self-rescue w sytuacji zagrożenia
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy byli świadkami wypadku za szybką pomoc, zainteresowanie i wezwanie pogotowia.
Pozdrawiam.