To co zastałyśmy w stoczni wygląda naprawdę tragicznie. Apeluje o pomoc dla kotów stoczniowych! Biednych chorych maleństw w stoczni w Gdyni jest mnóstwo. Pomóż im przekazując karmę, budując dla nich domki, wpłacając pieniądze na ich leczenie, adoptując je, lub szukając dla nich domu wśród znajomych i podpisując petycje
www.petycje.pl/petycja/4529/zaglada_kot ... gdyni.html
Więcej informacji na stronie :
http://pkdt.wordpress.com/koty-ze-stoczni/
Nie bądźmy obojętni na los cierpiących zwierząt!
Wiadomo, że te zwierzęta nagle nie zachorowały, chorowały i umierały w stoczni od zawsze, jednak nie na taką skale. Po tym kiedy zwolniono pracowników nie miał kto je karmić, przez długi czas żywiły się za pewne wieloma świństwami, jadły cokolwiek aby przeżyć, trudno określić jak często udawało się im zdobyć coś do jedzenia. Z ust kilku pracowników stoczni usłyszałam, że zanim nadeszła pomoc dla nich koty chodziły non stop głodne, schudły i wręcz jeszcze bardziej zdziczały. Przez ten czas kiedy nie dostawały od nikogo jedzenia po prostu straciły odporność, stały się niezłym kąskiem dla wirusów, bakterii i różnych chorób, które zaczęły teraz zbierać swoje żniwo. Rozumiem, że "wypadki" czy inne przyczyny śmierci to "naturalna selekcja", jednak te koty to tak jakby udomowione zwierzęta i nie można na to pozwolić aby po prostu umarły. Przecież jeśli ktoś z naszych domowników zachoruje, czy przydarzy się jakiś wypadek, nie pozwalamy mu umrzeć tylko walczymy o jego zdrowie i życie a stocznia dla tych kotów jest domem, zabrakło tylko ich opiekunów (zostali zwolnieni i nie mają wstępu na teren stoczni) dlatego my chcemy im pomóc na jak największą skalę.
Jeśli chodzi o lisy, że nie będą miały co jeść to się nie wypowiem (trudny temat) no ale wiadomo że polują na koty i toczą z nimi walki. Natomiast jeśli chodzi o zwierzęta, którymi żywią się koty to takich w stoczni już prawdopodobnie nie znajdziesz. Rozmawiałyśmy o tym ze Stoczniowcami, mówili że już długo nie widzieli ani szczurów, ani myszy, pomimo tego, że koty już od dawna, od kilkunastu lat jedzą z puszki. Cały problem polega na tym, że człowiek przyzwyczaił koty do świetnego jedzenia a potem zabrakło ich karmicieli. To tak samo jakby nas teraz wpuszczono do lasu i kazano polować na zwierzynę. Pewnie znajdzie się tu kilka osób które uznają, że świetnie by sobie poradziło, ja jednak uważam, że bym z głodu padła po pierwszym dniu. Poza tym ta temperatura na zewnątrz, niedożywieni byśmy od razu zachorowali, a przecież koty do tej pory przebywały w ciepłych budynkach, teraz zimnych zamkniętych na 10 spustów!
Nie chcę pomagać tym kotom zniknąć, nie po to tak zaangażowałam się w tą całą akcję. Ten kot o którym pisałam był naprawdę w złym stanie - zgniła twarzoczaszka. Lekarz weterynarii powiedział że nawet specjaliści chirurdzy i najlepsza ekipa lekarzy nie dałaby rady uratować człowieka, gdyby miał takie same obrażenia jak ten kot. Wraz z PKDT będziemy walczyć o każde kocie życie. Potrzebna jest też Wasza pomoc, tak jak pisałam - karma, domki, pieniądze na leczenie, osoby które chcą adoptować kota i podpisanie petycji aby miasto zrobiło coś w ich sprawie, zróbcie coś od siebie, powiedzcie znajomym o tej całej akcji pomocy, posiedźcie kilka minut przy komputerze powysyłajcie maile, wstawcie sobie opis na gg. Trochę czasu poświęconego tym kotom jest w stanie uratować kilka istnień...