Od wielu lat pływam w grupie kolegów, którzy z upływem czasu wazą coraz więcej nie tylko ode mnie, ale również w odniesieniu do okresu kiedy zakładali komunijne garnitury. W tej grupie jestem najlżejszy i siła rzeczy wiele problemów na wodzie łatwiej mi jest rozwiązywać. Zaobserwowałem

W tym pomyśle zauważam wyjatek, którego stosowanie niestety przekreśla szanse na ewentualny sukces. Wyglada to tak. Zawodnik większy, znaczy, silniejszy potrzebuje czuć sprzęt w rękach. Zle znosi brak oporu na barze. Kojarzy mu się z kitem, który nie ciągnie, znaczy nie ma mocy. Oczywiście nie wyczuwa ,z racji swej wagi i siły, że siła ciągu jest, ale może nie na rękach, zgodnie z oczekiwaniami, ale na haku. Potrzebuje lokomotywy. Walczy na spocie z wezelkami Mocuje linki na najwiekszą oczywiście jego zdaniem moc/ bzdura/, pompuje coraz większe rozmiary, marznie i w odpowiedzi, chroni przed wiatrem wbijając w kolejną ocieplającą koszulkę, większy cieplejszy trapez, smycze w wadze 2 kg z grubym sznurkiem co by jak najkrócej przebywać w wodzie goniąc zgubiona deskę bo przecież zimno itd. Niestety takie działania nakręcają tylko spiralę niemocy. Obserwując pływających kolegów wagi cięzkiej zauwazam również ich charakterystyczną sylwetkę z wyrażnie obciążona tylną nogą i sterczącym do góry dziobem deski. Ponadstandardowe ociążenie tylnej nogi koslawiące sylwetkę ma swoją prostą przyczynę. Przeżaglowanie. Nie jest prawdą, że pomaga szybciej plynąć, wyzej skoczyć itp. Wystarczy poobserwować zawodników pływających w wyścigach. Unikają jak tylko mogą za dużych kitów. Chcą płynąć jak najszybciej, a jednak starają się dobrać rozmiar właściwy, a nie duży. Pomijam tutaj fakt, że duże kity ciagną „w dół wiatru”, co oznaczą, że trudniej na nich zrobic tzw góre. Amator reaguje na przeżaglowanie obciążając tylną nogę, a to automatycznie powoduje podniesienie dziobu deski. Deska z zadartym dziobem wałuje wodę , a to z kolei powoduje zwiększone opory. I tu kolejny przykład. Zwałowana woda z przodu deski to jak krawęznik, na który musi wjechać koło roweru. Im wyższy tym trudniej jest wjechać.
Moim zdaniem problem ten może rozwiązać tylko wlasciwie dobrana deska. Dla wagi ciężkiej oznacza to mały roker / podgięcie rufy/, jej znaczna szerokość, nie mylić z szerokością deski i zwiększona grubość. Ta zasada wprost przenosi się na TT. Stosując tę zasadę, w perspektywie waga ciężka ma szansę czuć się lekko mając w ręku kita, który nie ciagnie, ale tylko pod jednym warunkiem. Trzeba wszystko zrobić, aby wazyć w całym tym rynsztunku jak najmniej. Grube kilogramy pianek i koszulek, butów, trapezów, haków, smyczy dla bizona itp., strapy wygodne,duże i cięzkie, są nikomu nie potrzebne. Powodują zmęczenie z racji wagi, ograniczają szybkośc, zakres ruchu i tym samym wytwarzanie ciepła. A mokra pianka otoczona dodatkowo koszulkami schnąc odbiera resztki ciepła i nadziei, że pływającym wokoł „zdechlakom” może chociaż splączą się linki.
Ten przemądrzały post dedykuję wszystkim moim kolegom w odpowiedzi na ich pomysł ubrania mnie przy najbliższej sposobności jednocześnie w kilka szt ich pianek i plecak z trylinką lub co najmniej wiadrem piachu, i puszczeniu na wodę w celu wyrównania szans.
