Coś nam tu wątek zdycha więc pozwolę sobie trochę odświeżyć.
Generalnie dziwna wiosna coś tej zimy
W ogóle jakieś powalone wszystko i postawione na głowie. W jednym czasie ludzie śmigają na nartach/dechach, pływają na kajcie, jeżdżą na rowerach, deskorolkach, wspinają się po skałach i uprawiają różne inne sporty sezonowe.
My jeszcze kilka dni temu pomykaliśmy na desce w Livignio, gdzie trochę nas śniegiem zasypało
W tym czasie, z tego co słyszałem, u nas konkretne kilkudniowe pływanie było w iście wiosennych warunkach
Dzisiaj, stęsknieni z Olą trochę za wodą, która póki co jest w stanie ciekłym (choć nie wszędzie jak się okazuje, ale o tym później
) zapakowaliśmy nasze SUP'y i ruszyliśmy na P4. Ale znudziło nam się już trochę robienie obwodów po Pogorii, więc postanowiliśmy znaleźć coś nowego. I tutaj historia się zaczyna..
Wzdłuż zachodniego brzegu Pogorii IV płynie Czarna Przemsza, która już jakiś czas temu mnie kusiła żeby się nią puścić i ją sprawdzić. Zawsze jednak były inne rzeki, bardziej ciekawe i wymagające, żeby zawracać sobie głowę jakimś 'ściekiem' śląskim
Ale dzisiaj przejeżdżając kładką nad tą rzeczką i kierując się na parking na P4, gdzie czekała na nas znana i oklepana trasa wokół Pogorii, mówię do Oli: może jednak 'puścimy' się w nieznane?
Ola zerknęła na Przemszę, sprawdziliśmy wodę (nawet bystra i o dziwo przezroczysta i nie śmierdzi) i mówi: no w sumie czemu nie.
Szybkie spojrzenie na mapę i plan jest prosty: płyniemy Przemszą (wg wskazań gps) na południe wzdłuż zachodniego brzegu P4, a na wysokości jej końca wychodzimy i przechodzimy koło śluzy na południowy brzeg P4, po czym wracamy już jeziorem na jego północną część do linii startu.
Na mapce to wygląda mniej więcej tak:
Pompujemy nasze dechy:
i puszczamy się Czarną Przemszą zupełnie jej nie znając i nie wiedząc co nas może spotkać na trasie.
Takie pierwsze spływy gdy się kompletnie nie wie co jest za kolejnym zakrętem są wg mnie najprzyjemniejsze i dają najwięcej emocji. Robiłem już kilka podobnych, nieuczęszczanych szlaków wodnych, jak np. Biała Przemsza wypływająca z Pustyni Błędowskiej i uwierzcie mi, że wszystkie te niby nizinne, małe rzeczki, dostarczyły mi więcej emocji i niespodzianek niż nie jedna znana rzeka górska.
Odcinek, którym płynęliśmy jest w górnej części dosyć płytki i bez większych przeszkód wodnych.
Utrudnieniem jest jedynie to, że wszędzie są dosyć wysokie brzegi i las i praktycznie bez gps'u nie wiadomo w jakim odcinku rzeki się akurat znajdujemy. Trzeba czasem wyjść i zerknąć gdzie tak naprawdę jesteśmy
Potem robi się już znacznie bardziej ciekawie. Na naszym stosunkowo krótkim odcinku, którym płynęliśmy było ok. 8-10 progów (większość sztucznych) z czego 2 lepiej wg mnie obejść niż spływać i tak też uczyniliśmy. Dla mało doświadczonych mogłoby się wydawać, że są małe i krzywdy nie wyrządzą ale z własnego doświadczenia wiem, że sztuczne progi są najgorsze. Na takich nigdzie nie ma przejścia (próg jest na całej szerokości), jest płytki w górnej części, a bardzo głęboki w dolnej z konkretnym odwojem, z którego ciężko się wydostać potem. Zazwyczaj haczy się o taki próg finami, po czym decha ustawia się równolegle do progu i wpadamy bokiem do odwoju, który niby ma jedynie metr/półtora długości ale gdy jesteśmy ustawieni bokiem to niestety nas przytrzymuje, mieli i nie ma zamiaru wypuścić.
Po ok. 1,5 godzinie dotarliśmy do końca naszego odcinka rzecznego i na wysokości śluzy przeszliśmy na Pogorię IV.
W sumie to był odcinek ok. 5 km więc tak naprawdę pryszcz w warunkach rzeki górskiej gdzie przy konkretnym nurcie zajęłoby nam to max 20 min
aaa.. zapomniałem dodać, że byliśmy mega zaskoczeni tym odcinkiem Czarnej Przemszy. Woda naprawdę czysta. W dolnym odcinku gdzie było już znacznie głębiej widzieliśmy spore ławice ryb, m.in. okonie i szczupaki. A myślałem, że w Czarnej Przemszy nic nie pływa. Zapewne tak jest ale dopiero poniżej Będzina
Tam się zaczyna największe zanieczyszczenie rzeki tak naprawdę.
Teraz miało być już łatwo i przyjemnie. Zwykły powrót wzdłuż jeziora do punktu wyjścia. No i tak też było.. do momentu aż nie wpłynęliśmy centralnie w lód, którego z brzegu kompletnie nie było widać
W tym punkcie skończyło się robienie zdjęć, a zaczęło ciężkie przedzieranie SUPo-lodołamaczami przez pół jeziora. Pompowane dechy zdały egzamin choć czasami się o nie martwiłem gdy słyszałem jak pod dnem łamie się tafla lodu
I tak po ponad 4 godzinach dotarliśmy do mety/startu gdy już pomału zaczęło się ściemniać
A miała to być szybka max 2 godzinna trasa