
Z braku śniegu wywiało nas z Apachem aż do Białegostoku. Pobudka 5.00 rano, 2 godziny szybkiej porannej jazdy i byliśmy na miejscu. Serce nam co prawda stanęło w monecie zbliżania się do miasta, ponieważ pokrywa śnieżna nie różniła się znacznie od tego co mieliśmy w Warszawie. Jednak po dotarciu na lotnisko okazało się, że nie jest tak żle.
Całe lotnisko jest trawiaste, a 3 pasy startowe są ładnie zadbane i trawka jest skoszona (śnieg tutaj był ubity i zmrożony), reszta terenu to trawa nieskoszona (śnieg w tej partii był puszysty).
Teren spory, w metrach nie podam ale wystarczyło na spokojną jazdę, a jak przez przypadek nas wywiało (bo wiało że hoho) to było się gdzie zatrzymać i wylądować.
Niestety zdarzało się również lądować kajty awaryjnie na słupach otaczających lotnisko. Przydarzyło się to Apachowi w wyniku czego jego AR 5 wzbogaciło się o nieprzyjemne rozdarcie

Mnie natomiast latało się fantastycznie i to naprawdę "latało". Zaliczyłem swoje pierwsze skoki w życiu, z począku niekontrolowane, potem co raz bardziej i w końcu na "zamówienie". Niestety, rzadko który kończył się wystaniem, często również latawiec mi przepadał. Rano byłem sporo przeżaglowany i to napewno pomogło, potem wiatr przysiadł i nie było już tak łatwo, chociaż właśnie wtedy, w jakimś szkwale, zaliczyłem największy hangtime tego dnia (ok 2 sec. - Apache widział).
Bardzo mili okazali się "stroże" lotniska. Najpierw pan z policji lotniczej bez problemu zezwolił na kitowanie, potem fajne chłopaki z aeroklubu uraczyli nas wrzątkiem, bo nasza maszynka gazowa odmówiła współpracy - chyba ze względu na mróz.
Z lotniska wyruszyliśmy ok 16.30. Powrót nie był już tak przyjemny. Deszcz, tłok i ślizgawica spowodowały, że jechaliśmy 3 godziny.
Fotki i filmiki już wkrótce...
Pozdrawiam