Mount Hood oraz Hood River to miejscówki, które uchodzą za kultowe w świecie narciarskim i kite/windsurfingowym - bynajmniej nie na wyrost!
Tego lata udało mi się je odwiedzić podczas 1 sierpniowego weekendu. Zapraszam do krótkiej relacji.
Dzień pierwszy - narty na Mt. Hood
Każdego lata oglądam serię editów z freestylowych camp-ów organizowanych dla narciarzy na lodowcu na zboczach góry. Najlepsi narciarze freeski szkolą tam nowy narybek. Wymarzone kolonie dla każdego aktywnego dzieciaka!
Jeden z ostatnich filmów z tego roku - to właśnie oglądając te edity zapragnąłem odwiedzić Mt. Hood:
Moją wycieczkę zacząłem w Seattle w piątek późnym popołudniem. Do podnóża góry dotarłem w nocy. Ponieważ nie padało zrezygnowałem z rozbijania namiotu po ciemku – zamiast tego rozwiesiłem na szybko hamak:
Rano śniadanie na stacji benzynowej – jak widać mit Wielkiej Stopy ma się dobrze w tej okolicy
Po śniadaniu pojechałem od razu do Timberline lodge, skąd startują wyciągi. Ostatnia zima była wyjątkowo słaba (patrz moja relacja z Whistler), więc w tym roku również w lecie było bardzo mało śniegu.
Miałem szczęście, bo był to ostatni weekend funkcjonowania wyciągów, mimo że normalnie są czynne do końca września.
Widok na górę i Palmer Glacier z parkingu:
Obozowy van:
Koszt karnetu to chyba 80$ + wypożyczenie sprzętu jakieś 40$. Karnet taki śmieszny – naklejka przylepiana do drucika:
Po drodze na górę:
Oraz widok z góry:
Jeździ się po tylko po tym dużym płacie śniegu. Zjazd na oko kilkaset metrów długości. Na dole trzeba wypiąć się z nart żeby podejść do krzesełka. Orczyka brak.
Jak widać podczas mojego pobytu było bardzo ciepło, co zachęca do jazdy w letnim stroju. Ponieważ śnieg ma dosyć chropowatą strukturę czasami kończy się to tak
Na skraju lodowca usytuowany jest snowpark do wyłącznego użytku obozowiczów. Nikt tego jednak nie sprawdza, więc zaliczyłem kilka przejazdów na średnich hopkach.
Publicznie dostępne były tylko 2 przeszkody pod wyciągiem, które tego dnia z zapamiętaniem ujeżdżał Andy Parry (znany z rewelacyjnej serii Traveling Circus). Jego zabawa z tego dnia:
Publiczny dostęp do wyciągu kończy się o 14. Wtedy trzeba zjechać z powrotem 2 krzesłami.
Ok – jest 15:00, sprzęt narciarski oddany, więc szybko w drogę na dół, w kierunku rzeki. Może uda się tego dnia jeszcze popływać!
Do Hood River dotarłem po 16. Niestety nie udało mi się wypożyczyć sprzętu kajt tego dnia, więc pozostał mi SUP. Fajna zabawa na bezwietrzne dni, ale mocno frustrująca kiedy warunki na kajt wyśmienite!
Tego dnia kolejny nocleg w hamaku, gdzieś przy skarpie:
Po drodze takie widoki na Mt. Hood i okoliczne winnice:
I tak upłynął mi pierwszy dzień. A w następnym odcinku wreszcie popływamy na kajcie