Taka rzecz mnie nurtuje bo nie wiem czy dobrze to robie.
Sa sytuacje, gdy nagle podczas halsu zawieje duzo, za duzo, i nie mam juz z czego odpuscic na barze. Deska rozpedza mi sie na maksa, a ja juz nie jestem w stanie ostrzyc, ani silniej wcisnac piet by wytracic predkosc, jak np robie przy malej predkosci przy zwrocie. Trace wtedy kontrole nad sterownoscia deski i po prostu daje sie poniesc na takim halsie, a predkosc tylko wzrasta. Podczas takiego dzikiego halsu zaczynam tracić na wysokosci, a i jednoczesnie na predkosci, lecz czasami to troche trwa.
Do tej pory probowalem 3 rzeczy w takim przypadku:
- wcisniecie piet i zwrot deska na wiatr - konczylo sie wyrwaniem lekko w powietrze, lotem plaskim i szorowaniem twarza po falach. W mniej drastycznym przypadku robilem 'żabkę' deska po wodzie.
- skierowanie latawca do zenitu - tutaj z kolei mam lot w gore i z reguly ladowanie na plecach. - A w takiej sytuacji zdecydowanie wolalbym nie wzbijac sie w powietrze.
- odpadanie 'tak jak ciagnie' - tutaj z czasem dziki hals sie konczyl bez wiekszego opicia wodą. Jednak nielubie tej sytuacji gdy biernie poddaje sie tej sile - zwlaszcza jak brzeg sie zbliza.
Moze jest jakas lepsza opcja na zachowanie w takim przypadku? Narazie najsensowniejsze wydaje mi sie odpadanie. Czy powiniennem zostawic latawiec na oknie wiatru i odpasc jeszcze bardziej (np probojac wcisnac palce) ?
Dzieki za porady
