Niesamowita historia. Ja w razie awarii, szkwału wole puscić bar i wypiąć kite'a. Lepsze półgodzinne rozplątywanie linek od siniaka

.
Kiedyś ćwiczyłem judo i od początku uczono mnie o bezpieczeństwie, czyli upadkach. Dopóki nie nauczyłeś się odpowiednio upadać, dopóty trener nie uczył Cię techniki "obrony". Ale co ma piernik do wiatraka. Myślę, że w szkólkach kite'a powinna być podobna zasada. Zanim nie bedziesz wyuczony, nie będziesz "recytował zasad bezpieczeństwa o trzeciej w nocy będąc wyrwanym z łóżka", to nie ma co Cie uczyć sterowania latawcem, halsowania itp. Trochę rygorystyczne, ale zmniejszyło by ryzyko do minimum.
Efekt podobny do kierowców. Najpierw jeździ się spokojnie, a z czasem gdy czuje się pewniej zaczyna się brawura. Szkoda, że nie wszyscy otrząsają się z niej widząc (czytając) cudze przypadki.