nie udzielam się nadmiernie na forum, to też nie wiem, gdzie dokładnie mój przypadek umieścić, dlatego proszę w razie czego o przeniesienie do bardziej odpowiedniego miejsca

Dość niebezpieczna sytuacja, która mi się przydarzyła i którą za chwilę opiszę nie ma na celu 'najechania' na osoby biorące w niej udział. Ma raczej pokazać tą mniej przyjemną a przede wszystkim niebezpieczną stronę kite'a...
Wydaje mi się, że sytuację tę można nazwać wypadkiem. Miał on miejsce w El Gounie (Egipt) w ostatnią środę (12.10.2011). Wiatr 20 knt, jako że ważę 54 kg, to dla mnie na 7m. Woda do nagłębszych nie należy, akurat w miejscu zdarzenia sięgała do kolan. Dno - głównie piasek, trochę kamieni, rafy. Ludzi jak mrówków, patrz: na wodzie tłum na tyle, by uwaga była wyjątkowo wyostrzona.
Płynę sobie na swoim lewym halsie, jako że jak już zaznaczyłam ludzi sporo, to nieuniknione jest, że za kimś płynę. Płynęłam za Panem jakieś 20m, płynęłam równo z nim zarówno pod względem prędkości jak i ustawienia na wiatr. Pan ten jechał przed siebie, nie oglądając się, nie zmieniając pozycji latawca dając do zrozumienia, że będzie miał zamiar w taki sposób płynąć dalej. Ja w związku z tym też nie zmieniałam pozycji. Latawce oboje trzymaliśmy dość wysoko. Ja mniej więcej na godzinie 11. I nagle ni stąd ni z owąd, bez żadnego oglądnięcia się do tyłu czy zaznaczenia Pan ten wykonał zwrot. Jak nie trudno się domyślić, następstwem było zderzenie się kite'ów. Oba spadły na wodę. Niefortunnie latawce splątały się w taki sposób, jak potem się okazało, nie do rozplątania na miejscu (w sensie, na wodzie). Oboje spadliśmy z desek i staliśmy tak ze splątanymi latawcami. Pan wpadł na pomysł, by rozplątać je. Sposób w jaki chciał to zrobić (a przynajmniej na to wyglądało), to podejście ze swoim barem i w jakiś magiczny sposób przełożenie go między linkami. Okazało się, że linki splątały się przy samych latawkach, więc wymagało to od tego Pana podejścia ze swoim barem do mojego latawca. Ja nie ruszałam się z miejsca, by nie zrobić w linkach większego bigosu. Niestety, pomysł Pana nie wypalił, gdyż latawce wpadły w siebie w dziwny , nie możliwy do rozplątania sposób. I tu zaczyna się ta dramatyczna część. Pan próbując coś pokombinować z barem zaklinował go między moimi linkami przy samym latawcu w taki sposób, że jedna strona była zaciągnięta, a wszyscy wiedzą co się dzieje z latawcem, jak trzyma się go non stop zaciągniętego - zaczyna wywijać kiteloopy. To też najpierw poszedł pierwszy kiteloop, który wykonał latawiec tego Pana. Nie jestem pewna, czy już wtedy oboje byliśmy wypięci z latawców zostawiając je jedynie na liszach, możliwe, że właśnie przy pierwszym kiteloopie ogarnęliśmy, że może być niebezpiecznie, więc się wypieliśmy. Latawiec zatoczył drugiego loopa, ciągnąć za tym mój latawiec, tego Pana oraz mnie. Wszystko potoczyło się potem tak szybko....Jak się domyślacie, nie był to koniec loopów. Nie wiem kiedy Pan ten się zliszował, ale wiem, że ja byłam tak zdezorientowana, że nie zrobiłam tego. Latawiec tego Pana zaczął kręcić loopy, za nim mój latawiec też zaczął kręcić loopy, gdyż bar Pana był przyczepiony do mojego latawca, a ja w korowodzie za nimi na liszu. Przejechałam tak koło 100m, zahaczając o dno nogami, rękoma... Ciągnęło mnie tak mocno, woda na mnie napierała, a jedyną rzeczą o jaką walczyłam, było wzięcie oddechu. Naciskający trapez na przepone nie ułatwiał zadania. Tak jak mówiłam, byłam tak zdezorientwana, przerażona (nie wiem jakie mną uczucia targały, wszystko za szybko się działo)... Raz jechałam na brzuchu, potem przekręciłam się na plecy. Nie mogłam się jednak zlishować. Wiedziałam jak, system działał. Ale i tak nie mogłam nic zrobić. Loop za loopem, końca nie było widać. Nagle poczułam, że poluźnia mi się trapez, a w pewnym momencie wszystko się ode mnie oderwało, jakby ktoś przyszedł z pomocą i uwolnił mnie od tej siły. Jak wstałam na nogi okazało się, że uratował mnie trapez, który puśćił na szwach od rzepa i poleciał z 2 latawcami.
Podszedł do mnie instruktor, który widział moją 'efektowną' jazdę i pytał czy wszystko wporządku. Tyle ile zdołałam z siebie wydobyć, tyle powiedziałam jak to się stało i wskazałam mu Pana, z którym doszło do tego wypadku. Reakcja instruktora na tego Pana: 'A to ten...'. Oba latawce z 40m złapała inna instruktorka (która zachowała się wg mnie mega, gdyż niedość, że złapała oba latawce, to jeszcze mój bar zwinęła, w efekcie czego nie był splątany). Pan natomiast złapał nasze deski, doszedł do mnie, wzięliśmy sprzęt i na plaże.
Na początku, zanim jeszcze zaliczyłam tę jazdę, zaczęłam krzyczeć po angielsku, okazało się jednak, że to Polak. Na plaży doszło do wymiany zdań w języku ojczystym. Pan ten zaczął do mnie, że nie przestrzegałam prawa drogi, że on był po prawej, że był wyżej z wiatrem... Dla mnie wydawało się to absurdalne, gdyż wg mnie jeżeli ktoś robi zwrot to powinien upewnić się, czy nikogo w najbliższej odległości nie ma. Zawsze patrzę się nie tylko za siebie ale przede wszystkim przed siebie, i jeżeli widzę kogoś, kto rozgląda się do tyłu, to znak dla mnie, że osoba chce zrobić zwrot i staram się ułatwić jej manwer czy to ostrząc/spływając z wiatrem czy robiąc zwrot. Pan ten jednak nie zaznaczył tego w żaden sposób, a na reakcję było za późno. To, ze płynęłam 20 m nie było niczym celowym, bo tak jak pisałam, na akwenie było dużo pływających ludzi i ciężko było znaleźć dla siebie 40-50 m wolnej przestrzeni. Dlatego tu proszę o wytłumaczenie mi, po czyjej stronie leży wina, bo może moje rozumowanie jest błędne...? Wydaje mi się, że Pan ten uważał, że to on miał słuszność ze względu na wiek, gdyż nie ukrywam, że ja mam lat 18, a Pan ten, no cóż, jest starszy, a stereotypowo to osoba starsza posiada większe doświadczenie i słuszność. Tu się akurat w odniesieniu do kitesurfingu aż tak nie zgodzę, gdyż w sporcie umiejętności każdy przyswaja w inny sposób, niektórzy potrzebują mniej niektórzy więcej czasu. Wydaje mi się, że ogarniam całkiem nieźle, a Pan ten, nietstey wg mnie, potrzebuje jeszcze czasu ćwiczeń, gdyż obserwowałam go i w trakcie 30 min potrafił pare razy bez żadnego wydziwiania w postaci skoków, spadać z deski...A to o czymś świadczy.
Dodam jeszcze, że Pan miał 11m latawiec.
Efektem są otarcia i siniaki, aż szok, że nic więcej się nie stało.
Starałam się ukazać wszystko ze szczegółami, dodając do tego co się działo w głowie, gdyż łatwo jest mówić, że trzeba było zrobić tak a nie inaczej, a w trakcie takiej sytuacji tok rozumowania jest nieco inny, upośledzony przez emocje jakie się udzielają.
Jeżeli o czymś istotnym zapomniałam, nie podałam czegoś lub namieszałam, to w razie co to proszę mówić i dopiszę, bo zależy mi na wyjaśnieniu tej sprawy. Nie chodzi mi tu o obwniniae i rządanie jakiś odszkodowań, bo Pan ten ani nie zwiał z miejsca (w sumie...nie miał na czym, bo zabrałam mu sprzęt haha), ani nie zachował się po chamsku. Chcę po prostu uspokoić swoje sumienie, gdyż to, czy popełniłam jakiś błąd i wyjaśnienie tego zajścia ma dla mnie istotne znaczenie, przestanie mi może tak ciążyć i wzbogaci doświadczenie.
Pozdrawiam Pana i proszę również o poważne podejście do sytuacji, bo jak myślę i teraz piszę o tej sytuacji, to ciary są...