Pomysł wyjazdu i jego realizacja to mieszanka improwizacji, spotkania nietuzinkowych osobowości, odrobiny szaleństwa oraz dużej dawki poznania nieznanego.
Zaczęło się to tak.
W styczniu znalazłem się na dwutygodniowym zastępstwie na innym statku. Poznałem tam fińskiego kapitana Markku Soini, który rozkminiał GoPro 4 i edytowanie. Widząc moje kajtowe filmiki rzucił hasło: „Marek, time for Turku Archipelago”. Jaki archipelag? Gdzie? Na Bałtyku? Po przejrzeniu Google Earth i poguglowaniu wiedziałem, że szykuje się fantastyczna przygoda. Okazuje się, że fiński archipelag jest uznawany za największy na świecie pod względem ilości wysp! Zgadnijcie ile?...

…no cóż – chyba nikt nie zgadł. Otóż Finowie doliczyli się około 70 tysięcy wysp a na nich 50 latarni morskich, setki torów wodnych, tysiące mini-osad, park narodowy. Ciekawostka – nowe wyspy pojawiają się jak grzyby po deszczu

Mieszkańcy Turku i okolic twierdzą, że ich archipelag jest nie tylko największy ale również najpiękniejszy na świecie. Teraz mógłbym się z nimi zgodzić. Mam nadzieję, że wam się też spodoba.
http://www.visitfinland.com/archipelago ... stal-area/


Moja żona i córka były troszkę sceptyczne przed wyjazdem. Finlandia? Musi być zimno i będzie zapewne bujać.
Podobnych dylematów nie miał Błażej Ożóg, który w ciemno wszedł w ten projekt.
Ciężko było ustalić datę ze względu na napięty kalendarz zawodów. Klepnęliśmy datę wyjazdu na tydzień po Mistrzostwach Polski i tuż przed Summer Kite Festiwal.
Ekipa fińska potwierdziła gotowość w postaci dwóch łodzi motorowych służących za asystę na wodzie i mieszkanie. Idea była prosta – kajtujemy po archipelagu i odwiedzamy wyspę Uto odległą 110km od Turku. Uto to jedna z wysp najbardziej oddalonych w morze. Ważny punkt nawigacyjny, chyba z najstarszą latarnią na Bałtyku.

Parę słów o ekipie. Zebrało się nas aż 15 osób. Praktycznie nikt się nie znał. Markku zabrał ze sobą córkę Ilsę, syna Markusa wraz z jego przesympatyczną dziewczyną Viivi.
Dołączył do nas kolejny kapitan z mojej kompani - Patrick Norrgard wraz z żoną Majlen i trójką chłopaków Thomas, Lucas i Valter.
Okazało się, że trzech kapitanów szerokich wód to wciąż za mało do wymagającej nawigacji i ekipa powiększyła się o Kurta Micklina – skippera większej łódki i jednocześnie pilota-nawigatora. Zawodowo przeprowadza największe statki przez ten archipelagowy labirynt.
A Polska strona wzmocniła się o świeżo upieczonego wicemistrza polski Tomka Glazika.
Muszę przyznać, że zbudowaliśmy mocną drużynę: 4 kapitanów i 3 mistrzów kajta wraz ze wsparciem rodzin


Bezpośredni przelot Wizzair z Gdańska do Turku kosztował grosze (za powrotny bilet płaciłem 78PLN).
Pierwszy dzień poświęciliśmy na przygotowanie sprzętu, łodzi, spacerek po Turku, zakupy i szybki wieczorek zapoznawczy.
W piątek dostaliśmy się na najbliższy spot pod Turku z piaszczystą plażą, skąd zaczęliśmy przygodę.

Mieliśmy spory dylemat z wyborem rozmiarów latawców wiedząc, że ciężko będzie wymienić latawce na morzu. Na plaży szkwaliło od 5 do 20kts z SE. Nie mieliśmy bladego pojęcia ile będzie wiało na otwartym morzu. Kurt zapewnił, że nie będzie więcej niż 25kts. Zdecydowaliśmy się na 10 i 11m. W międzyczasie zapakowaliśmy wszystko na dwie łodzie.
Ta mniejsza to była jakaś petarda z „zaprzęgniętymi” 400 końmi co pozwalało rozwijać 40kts. Druga, większa utrzymywać miała 15kts przelotowej prędkości co idealnie zgrywać się miało z naszą przewidywaną szybkością.

Po szczęśliwym i średnio przemyślanym odpaleniu latawców (Tomcio najmłodszy, z komórką, został ostatni




Woda nie była przejrzysta. Przez pierwsze minuty badaliśmy „strukturę” powierzchni wody aby unikać podwodnych skał. Całe szczęście, że wiało mocno, było lekkie zafalowanie i łatwo było zlokalizować niebezpieczne podwodne skałki. Po chwili poczuliśmy się bezpiecznie i na dobre zaczęła się zabawa:




Większość podróży robiliśmy na lewym halsie. Było trochę halsówki w wąskich przejściach. Dzięki temu zmienialiśmy pozycje co było sporą ulgą.


Po drodze mijaliśmy setki wysepek, skał:

W międzyczasie Błaszko zapytał gdzie i jak wylądujemy latawce. Odpowiedzi nikt nie znał.

Po mniej więcej 3h15m i 115km wpłynęliśmy w lagunę Uto.

Niestety musieliśmy szybko kończyć pływanie w tym cudownym miejscu, bo czekała nas zabukowana kolacja w jedynej restauracji na wyspie liczącej 35 stałych mieszkańców. Znaleźliśmy kawałek trawy i lądowanie odbyło się bez strat w sprzęcie ale stópki to sobie lekko pociachaliśmy. Zauważyłem to dopiero przed wyjściem do restauracji. Wcześniej nie czułem stóp, bo były tak zdrętwiałe.




W knajpie były przemówienia, szampany i wypas żarełko z okazji pobicia żeglarskiego rekordu:


Po uroczystości kontynuowaliśmy bibę na przystani z obowiązkową wizytą w prawdziwej fińskiej saunie. Żadnych pieców elektrycznych i innych wynalazków. Różnica była faktycznie zauważalna.
Było co najmniej wesoło a przez nasze łódki przetoczyli się chyba wszyscy turyści

Następnego dnia, mimo tego, że legliśmy gdzieś o czwartej nad ranem, zachowaliśmy się jak na turystów przystało czyli zwiedzanie, foty, opalanie.





Kurt zaprosił nas do swojego biura – centrum dowodzenia pilotażem w Finlandii.

Aga nadmuchała SUPa i zrobiła rekonesans z Islą po porcie i zatoce.

