Niedzielna mietkowska "przygoda"
Opiszę wam przygodę z ostatniej świątecznej niedzieli, po której mam dosyć 5 linkowych szmat
Zaczęło się zajebiście, przyjechałem skoro świt na Mietka, niestety nie było nikogo. Spot Francuz jakieś 20 knt zmierzone przy brzegu. Myślę sobie idealnie
czas ogarnąć foila... przygotowałem wszystko, i heja na wodę. Rzeźbiłem z pół godziny aż do książkowego błędu. Straciłem kontrolę nad sytuacją w lewitacji i przywaliłem latawcem w wodę lecąc w downwindzie. Efekt, kite momentalnie się przewinął na luźnych linkach...
Temat niby prosty i łatwy do ogarnięcia, robiłem to wiele razy. 5 linka uniemożliwia start przechodząc przez środek szmaty. Leashujemy się, czekamy aż kite się obróci, wpinamy ponownie, obracamy go za sterówkę, startujemy. W zależności od tego, w która stronę go obróciliśmy jest git i latamý dalej, bądź mamy X Na lince mocy ze sterówką. Da się dopłynąć do brzegu bez problemu.
U mnie wyszło inaczej... Na szczęście miałem deskę, poszedł leash i tu się pojawił problem, gdy kite się obracał, 5 linka zachaczyła się o tip tuby poprzecznej i za żadną cholerę nie chciała puścić, walczyłem i walczyłem i nic. Pomyślałem no dobra nikt mi nie pomoże to robimy self rescue.
Wszystko było by ok, gdy nie to, że latawiec generował moc i nie mogłem go do siebie przyciągnąć. Zwijałem ten bar z 20 minut wypompowując się do zera
w końcu zrobiło się dużo linek A kite szarpał trochę. Efekt na sam koniec zaplątałem się w linki nogami razem z foilem
myślę sobie No k**** nie, akurat teraz
przez ten węzeł gordyjski Nie miałem jak odwrócić kite na plecy, żeby zrobić sobie żagielek do plaży
dla przypomnienia było ok 4 stopnie. Na szczęście miałem kamizelkę i siedziałem na desce więc było dosyć ciepło. W tym momencie miałem z 700 - 900 M do zapory. Wiało W. Sytuacja nie była groźna więc Rzeźbiłem co by się wyplątać, zajęło to kolejne z naście minut, linki były zaplątane o lotki i mnie samego...
Udało się, ogarnąłem ten makaron, do zapory zostało może 100 - 150 M. Byłem z 600 M od brzegu. Nie pozostało nic jak lądowanie na betonie z całym inwentarzem, moje pierwsze.
Przez te 150 M bez ruchu trochę zmarzłem :/
Dojechałem do zapory 30 M od schodów, lewa reka latawiec, prawa foil. Beton śliski jak cholera nie idzie stać + wysoka fala wpadająca na to wszystko. Wiało już spokojnie 25 knt. Nie szło wyjść, więc kierowałem się do schodów. W końcu się udało, wydostałem się na schody. Foil i ja cali, kite niestety dziura w poszyciu Plus kilka małych rozcięć na tubie :/
Byłem tak styrany, że musiałem zanieść sprzęt ten kawał drogi na 2 razy
Od taka przygoda, najgorsza jaką trafiłem od 3 lat mojej zabawy...
Po 30 minutach restu wróciłem na wodę i katowałem do upadłego, aczkolwiek łatwiej uczyć się przy słabym wietrze, na sam koniec wywaliłem żelastwo i elegancko bawiłem się na surfie pod 7 metrami