Zanim to jednak nastąpiło byłem świadkiem ( ofiarą ) niezbyt mocnego porażenia prądem ( nie wiem o jakiej wartości, ale porównywalnym z połową mocy pastucha elektrycznego)


Ekolaguna, niedziela godziny popołudniowe - latawiec trzymałem w zenicie ( słabo wiało - czekałem na nadejście ulewy, którą widziałem już od wiatraków w okolicach Pucka)
Postałem, pomokłem i zacząłem iść w kierunku wiatraków (latawka zaczęła przepadać z braku wiatru - chciałem ją wysuszyć przed lądowaniem ) deseczka oczywiście zaczęła odpływać, więc przypiąłem do niej leasha odpinając go wcześniej od latawca. Wtedy właśnie zaczął się cyrk...
Łapię mokry, GUMOWY bar lewa ręką i JEB!... puszczam przestraszony, myślę co WTF ??? prąd ??? ( chyba już za długo jestem na wodzie, mam schizy ) po chwili jednak łapię drugi raz i znów JEB !!!

Krzyczę do chłopaków na brzegu, że napierdziela mnie prąd - oczywiście reakcja wiadoma

Będąc na brzegu i słysząc takiego gościa pewnie zareagowałbym podobnie, ale niestety stoję w wodzie i boję się dotknąć baru - sytuacja z kopnięciem powtarza się czterokrotnie, w końcu daję szmacie opaść do wody...
Dotykam baru po upadku i nic... zero prądu, wszystko OK - po staremu.
Prośba do kogoś kto zna się na jonizacji i tego typu pierdołach - niech mi wytłumacz JAK to jest możliwe, żeby napierdzielał mnie prąd, gdy łapie za bar.

Rozumiem jak ładuje się ebonitową rurę kawałkiem materiału, ale tego nie kumam.